October Faction to 10-odcinkowa adaptacja komiksu opowiadającego o niezwykłej rodzinie walczącej z siłami zła. O ile opowieść graficzna to kawał świetnej rozrywki, to netflixowa ekranizacja nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Dlaczego? Zapraszam do recenzji.
Allenowie są na pozór zwykłą rodziną. Fred i Deloris to para w średnim wieku, która mimo znaczącego stażu, wciąż darzy się głębokim uczuciem. Ich dzieci, Viv i Geoff wchodzą właśnie w trudny wiek. Ta pierwsza jest zamkniętą w sobie zbuntowaną introwertyczką, jej brat natomiast walczącym o swoją tożsamość gejem. Rodzina zmaga się z codziennymi problemami i prowadzi dość tradycyjne życie. Jak się szybko okazuje, powyższe to tylko pozory. Fred i Deloris należą do organizacji walczącej z potworami i demonami. Świat bowiem jest przepełniony okropnościami z piekła rodem. Stwory obdarzone wielką mocą ukrywają się pod postacią zwykłych ludzi. Fred, Deloris i ich współpracownicy mają za zadanie wyeliminować ich wszystkich.
Viv i Geoff nie wiedzą nic o tajemnej profesji swoich rodziców. Nie zdają sobie również sprawy, że ich familia już od dawna uczestniczy w toczącej się od wieków walce z potworami. Młodzi bohaterowie zajęci są „problemami pierwszego świata”, starając się nie zwariować jako wchodzący w dorosłość nastolatkowie. Wkrótce jednak konfrontują się z rodzinną schedą. Ponure przeznaczenie Allenów zmusza bohaterów do powrotu do swojego rodzinnego miasta, gdzie wkrótce zaczynają się dziać niepokojące rzeczy. Walka dobra ze złem nabiera tempa, a Viv i Geoff trafiają w sam środek wielkiej zawieruchy.
Jeśli jest ktoś, kogo powyższy rys fabularny zaskoczył i zaintrygował, to być może wciągnie się i obejrzy całość z zainteresowaniem. W innym przypadku ciężko będzie wytrwać z October Faction do samego końca. Ze świeczką szukać tutaj oryginalności i kreatywności. Wszystko opiera się na sprawdzonych schematach i ogranych motywach. Wątek organizacji walczącej ze złem był eksplorowany w kinie i telewizji już wielokrotnie. October Faction nie mówi na ten temat absolutnie nic nowego. Potężna firma okazuje się mieć swoje tajemnice i szybko wychodzi na jaw, że intencje zwierzchników bohaterów nie są krystalicznie czyste. Twórcy marnują jednak okazje, by zaskoczyć widzów. Tam, gdzie mógł nastąpić epicki zwrot akcji, pojawia się wolta fabularna, która była do przewidzenia już kilka odcinków wstecz.
Powtarzalność to nie jedyna zmora October Faction. W serialu mamy do czynienia z przesytem motywów charakterystycznych dla przyjętej konwencji. Twórcy wrzucili do gara elementy żywcem wyjęte z horroru, fantasy, filmów akcji, a nawet kina superbohaterskiego. Sporządzone danie solidnie zamieszali, niestety zapomnieli doprawić je pomysłowością i inwencją. Wynikiem tego otrzymaliśmy specjał przegotowany i pozbawiony smaku. W drugiej połowie sezonu tworzy się tak wielki galimatias, że trudno się połapać w toczących się wydarzeniach. Fabuła schodzi na manowce logiki, całość przestaje trzymać się kupy, a związki przyczynowo-skutkowe są takowymi jedynie z nazwy. Wydarzenia toczą się w myśl „bo tak” i w pewnym momencie robi się tak absurdalne, że nawet lądowanie statku kosmicznego pilotowanego przez wielkiego smoka nie zaskoczyłoby oglądających. Od wskrzeszeń postaci zmarłych dawno temu, przez przepowiadanie przyszłości, aż po duchy przejmujące ciała przypadkowych osób – mniej więcej w takim rytmie toczy się historia w October Faction.
W plątaninie wątków z pogranicza fantastyki twórcy znaleźli również miejsce na klasyczną teen dramę. Gdy na scenę wchodzą nastoletni Allenowie, robi się bardziej młodzieżowo. Wątki dzieci są oczywiście ściśle powiązane z motywem przewodnim serialu, lecz każdy z nich dostaje też osobistą historię, mającą udokumentować ich ciężki los jako nastolatków. Ona próbuje znaleźć wspólny język ze swoją bratnią duszą i wchodzi w konflikt z chłopcem, który próbował wykorzystać ją podczas jednej z imprez. On, zakochuje się w koledze, który jeszcze do końca nie wyszedł z szafy. Twórcy wałkują te historie przez bite 10 odcinków. W finale nie otrzymują one jednak zadowalających konkluzji, co stanowi zagrożenie, iż w ewentualnym drugim sezonie wszystko zacznie się od nowa.
Najgorsze w tym serialu jest jednak to, że twórcy nie potrafią zdecydować, czym właściwie October Faction powinien być. Słychać tutaj echa The Umbrella Academy. Tam historia walki dobra ze złem została pokazana z przymrużeniem oka w konwencji superbohaterskiej. October Faction nie dorasta do pięt temu świetnemu serialowi. Humoru tutaj nie ma za grosz, podobnie jak oryginalności, którą przecież produkcja Umbrella Academy była przesiąknięta. A może kierunek obrany przez Sabrinę będzie właściwszy? Mrok, love story i satanizm to świetne tematy na niegrzeczną teen dramę. Niestety i tutaj mamy porażkę na pełnej linii. October Faction stara się być mrocznym, ale już Riverdale wypada lepiej pod tym względem. Pozostałe motywy również nie działają właściwie. Czarę goryczy przelewa słaba oprawa techniczna (charakteryzacja potworów woła o pomstę do nieba) i aktorzy, którzy raczej nie imponują ekranową charyzmą.
October Faction prezentuje poziom poniżej średniej. Ogląda się to lepiej niż na przykład takiego Aresa, ale do Sabriny czy Umbrella Academy bardzo dużo tej produkcji brakuje. Jeśli drugi sezon miałby się udać, potrzebny byłby całkowity reboot zarówno w formie, jak i w treści. Materiał wyjściowy nie grzeszy oryginalnością, ale można z niego ulepić coś ciekawego. Pytanie tylko, czy ktoś zdecyduje się na taki ruch. W innym wypadku raczej nie ma szans na znaczącą zwyżkę poziomu.