Po obejrzeniu dostępnego na platformie Amazon pilota, można stwierdzić, że raczej nie. Zacznijmy może od tego, że formuła filmu Rubena Fleischera nie nadaje się na dłuższą formę. Półtorej godziny to idealny czas na przedstawienie bohaterów, zaprezentowanie gagów i podsumowanie całości. Rozciągnięcie tego do pełnego sezonu sprawi, że szybko wkradną się schematy i monotonia, co zresztą widać już po pierwszym odcinku, który zaprawionemu widzowi nie oferuje absolutnie niczego nowego.

Szybkie wprowadzenie i już po chwili powracamy do znanych nam bohaterów, którzy przemierzają Stany w poszukiwaniu innych żywych ludzi. Columbus postanowił założyć społeczność składającą się z ocalałych i w tym celu namówił resztę grupy do szukania osób, którym udało się uniknąć pożarcia przez zombie. Niestety wisi nad nimi jakieś paskudne fatum i każdy, kogo spotkają zaraz ginie w absurdalny sposób.

Pierwsze, co rzuca się w oczy to zmieniona obsada, która do swoich protoplastów niestety nie ma startu. Woody Harrelson stworzył oryginalną postać szurniętego południowego kozaka, który nieumarłych wyrzyna w przerwach pomiędzy spożywaniem kolejnych Twinkies. Kirk Ward to jedynie namiastka Tallahassee, którego znamy. Oczywiście to dopiero pierwszy odcinek i może potrzeba odrobiny czasu, aby odpowiednio wczuł się w rolę, ale różnica jest aż nadto widoczna. Z kolei Wichita w wykonaniu Maiary Walsh jest nijaka i ratuje ją jedynie ładna buzia. Emma Stone wykreowała postać z charakterem, cechującą się uszczypliwym poczuciem humoru i zwyczajną złośliwością. Można rzec, że dziewczyna miała jaja nie mniejsze od Tallahassee i nie sposób jej było nie polubić. Walsh w tej kreacji jest bez wyrazu, niby pozuje na twardą sztukę, ale jest w tym nieprzekonująca i od razu widać, że to tylko udawanie, a nie wrodzona cecha. Najlepiej wypada chyba Tyler Ross, jako Columbus, ale to zapewne z tego względu, że w obu przypadkach bohater ten jest po prostu zwykłą ciapą, więc wystarczy dobór aktora z odpowiednią prezencją, żeby choć połowicznie uzyskać oczekiwany rezultat. Oczywiście gdyby zestawić ze sobą obu panów, to Jesse Eisenberg nadal wygrywa, ale w tym wypadku rozstrzał między jedną a drugą kreacją nie jest aż tak odczuwalny. Niewiele za to można powiedzieć o Little Rock granej przez Izabelę Vidovic, gdyż stanowi jedynie dodatek do grupy i rzadko kiedy mamy okazję ją oglądać.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2013 Amazon

Na plus natomiast zaliczyć należy humor, za sprawą którego przynajmniej parokrotnie zdarzyło mi się szczerze uśmiechnąć. Co prawda w kilku miejscach pilot powiela gagi znane z filmu, ale chwilami potrafi pozytywnie zaskoczyć prezentowanym dowcipem. Całkiem nieźle wypada również strona techniczna. Spodziewałem się raczej marnych efektów i ogólnej "taniości" wyzierającej z ekranu, ale nie jest źle. Poza nielicznymi wyjątkami, kiedy to CGI bije po oczach, efekty i charakteryzacja trzymają przyzwoity poziom, zaś niektóre ujęcia np. spadający chłopak przebijający się przez kilka pięter mogą się naprawdę podobać. Niewiele za to mogę powiedzieć o muzyce, bo w chwilę po skończonym seansie kompletnie nie pamiętałem żadnego z przewijających się przez odcinek motywów.

"Zombieland" jako serial wypada na razie zaledwie poprawnie. Pomimo niedługiego czasu trwania, bo raptem niecałe 30 minut, całość potrafiła mi się dłużyć. Owszem, kilka gagów jest w stanie autentycznie rozbawić, a techniczne standardy zostały zachowane, ale do klimatu znanego z filmu tej produkcji daleko. W dodatku trudno jest mi sobie wyobrazić, co twórcy mogliby zaprezentować w dalszej części sezonu. Zwyczajnie brak tu jakiegokolwiek potencjału na dłuższą historię. Co prawda w komedii najważniejszy jest humor, ale kiedy serial staje się powtarzalny to wówczas i żarty bawią jakby mniej, a obawiam się, że tej serii niełatwo będzie wyjść poza przyjęty przez odcinek pilotowy schemat. Obym się jednak mylił.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj