W najnowszym odcinku The Last Ship widzowie zostali od razu wrzuceni w sam środek starć wojennych. Co prawda po chwili łopatologicznie wytłumaczono, dlaczego znaleźliśmy się w niedalekiej odległości od Hawany, ale mimo wszystko taka nagła zmiana nastrojów z tajnej misji kilku wojskowych na otwartą bitwę w terenie nastąpiła zbyt nagle. Na szczęście wraz ze zmianą otoczenia nastąpił również skok jakościowy, gdzie w końcu z wypiekami na twarzy obserwowało się w akcji wszystkich naszych bohaterów. Serialowi udało się uzyskać wojenny, ciężki klimat, a wszystkie wybuchy i strzelaniny wyglądały wyjątkowo realistycznie. Nawet żołnierze byli spoceni i umorusani brudem zgodnie z warunkami, w jakich przyszło im walczyć, co dodało autentyczności wydarzeniom. Po pierwszych minutach odcinka można było zacierać ręce na sporą dawkę męskiej rozrywki. I rzeczywiście nie było na co narzekać pod względem dynamicznej akcji na polu bitwy. Nie zabrakło również krwawych obrazków, gdy na przykład jeden z komandosów został ranny w rękę. Ale najbardziej makabrycznie wyglądały obrażenia Millera. Pomijając to, że heroicznie uratował życie innemu żołnierzowi, co sprowadziło się do tego, że zablokował własnym ciałem pocisk wystrzelony z czołgu, to jednak ten widok krwawej miazgi z jego nóg odciągał uwagę od logiki tego zdarzenia. Twórcy pozwolili sobie w tej scenie na bardzo wiele, ale przynajmniej się do niej przyłożyli, żeby dobitnie pokazać brutalność starć. Dołożyli „do pieca” jeszcze śmierć chłopca, który pomógł Amerykanom w przedarciu się na terytorium wroga. To jest też ważne, aby uświadamiać widzom, że podczas wojny ofiarami stają się również niewinni cywili. Ale trudno zrozumieć, dlaczego postanowiono nie pokazywać martwego dziecka, skoro kilka chwil wcześniej oglądaliśmy powyrywane kończyny. Ciało ukryto pod materacem, jakby to właśnie ono było przyczyną jego śmierci, a nie pocisk z okrętu wojennego. W tym wypadku razi brak konsekwencji w przedstawianiu obrazu wojny. Przez to, że większość najciekawszej akcji rozgrywała się na lądzie, w cieniu wydarzeń pozostał Nathan James. To przykre, że nasz tytułowy okręt odgrywa tak małą rolę w bieżącym sezonie, a do tego jeszcze nie jest pomocny w starciu z wrogami. Załoga nawet nie potrafi odnaleźć na morzu swojego celu, atakując na oślep. Może to nie jest jeszcze ten moment, aby Nathan James już teraz przeważył losy tej wojny, ale jak na razie jest zupełnie bezużyteczny, co lekko irytuje. Choć początkowo wątek Kelsi nie wzbudzał zainteresowania, a nawet wydawał się stratą czasu, to pod koniec odcinka wszystkie wydarzenia nabrały sensu i potrafiły zaskoczyć. Budowanie tego zwrotu akcji przypominało stylowo serial 24, ale najważniejsze, że twórcom udało się do ostatniej chwili utrzymać w tajemnicy przed widzem zamach na siedzibę amerykańskich głównodowodzących. A do tego emocje sięgnęły zenitu, jak przystało na udany cliffhanger. Już dawno po obejrzeniu odcinka Ostatniego Okrętu nie było takiej sytuacji, aby obudziła się w nas ochota na kolejny, żeby zobaczyć ciąg dalszy tej historii. W końcu! Cierpliwość została wynagrodzona i doczekaliśmy się dobrego odcinka Ostatniego okrętu, który był zarazem widowiskowy i emocjonujący. Dzięki szybkiemu tempu widzowie z łatwością mogli wciągnąć się w tę dramatyczną bitwę. Jasne, że kilka wydarzeń zostało poprowadzonych bardzo naiwnie, ale ważne, że epizod przyniósł dużo porządnej rozrywki, której tak brakuje w tym sezonie. Teraz też widzimy rezultaty oszczędności poprzednich tygodni, bo niewątpliwie ta efektowna bitwa na lądzie musiała pochłonąć dużą część budżetu przeznaczonego na serial. W każdym razie możemy się tylko cieszyć, że ostatnie odcinki sezonu zapowiadają się ekscytująco, a Ostatni Okręt zostawił to, co najlepsze, na sam koniec.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj