Penguin Bloom: Niesamowita historia Sam Bloom to dramat oparty na prawdziwej historii opisanej w książce pod tym samym tytułem. Czy warto poświęcić swój czas na sens?
Penguin Bloom: Niesamowita historia Sam Bloom to dramat z ogromnym potencjałem. Dobry pierwowzór literacki, poruszająca i inspirująca historia na faktach oraz świetna obsada powinny być gwarantem nietuzinkowego dzieła, które wzruszy nas do łez. Czy tak się stało? Mamy historię o tragedii, wewnętrznej walce i problemach rodzinnych, która często jest nam po prostu obojętna. W tym aspekcie wychodzą na jaw braki warsztatowe reżysera Glendyna Ivina, który co prawda ma doświadczenie telewizyjne, ale tutaj ponosi porażkę. Dużo się dzieje na ekranie, ale momenty mające wywołać emocje nie działają. Bardziej przypominają siermiężnie budowaną manipulację opartą na ogranych motywach. Pozostaje rozczarowanie zmarnowaną szansą na wyruszenie z bohaterami w podróż, która zarówno im, jak i widzom powinna zagwarantować emocjonalne oczyszczenie.
To nie oznacza, że Penguin Bloom to film kiepski, bo choć emocjonalna sfera pozostawia, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia, udaje się nadrobić to na innych polach. Przede wszystkim jest to film Naomi Watts. Aktorka dostaje trudną, wymagającą rolę kobiety, która po wypadku nie może chodzić. Historia może i pozostawia nas z obojętnością, ale kreacja aktorska wywołuje silne emocje i jest wiarygodna. Pozwala w pełni uwierzyć w tę wewnętrzną walkę ze słabościami. W wielu miejscach Watts porywa widza i pobudza jego ciekawość, jak ta opowieść się potoczy. Choć idzie ona dość równo z wszelkimi zasadami gatunku, to ta przewidywalność nie przeszkadza, szczególnie że jesteśmy w stanie nawiązać więź z postacią i ją zrozumieć.
Plusem jest pokazanie tej historii z różnych perspektyw. Obserwujemy więc nie tylko tragedię kobiety tracącej władzę w nogach, ale również zmagania jej najbliższych. Szukanie dialogu oraz sposobu, jak jej pomóc, to wręcz syzyfowa praca. Andrew Lincoln pokazuje się z dobrej strony, podobnie jak ich ekranowe dzieciaki, ale to wszystko niestety jest do bólu stereotypowe, proste. Trudno uwierzyć w tragedię i emocje jednego z synów, które powinny uderzyć z wielką siłą. To jest prawdopodobnie najsmutniejszy wątek filmu i zarazem przykład reżyserskiego braku umiejętności opowiadania historii. Wszystko wygląda jak odmierzone od linijki.
Warto wspomnieć, że tytułowy ptak naprawdę istniał, a w filmie pełni rolę ciekawej metafory życia. To on staje się punktem zapalnym, ożywiającym bohaterów po tragedii. Jest w ich życiu jak promyk słońca w pochmurny dzień, staje się jednocześnie nadzieją i motywacją do życia. Daje to do myślenia pomimo mało wyszukanych i kompletnie niesubtelnych narzędzi wykorzystywanych przez reżysera.
Penguin Bloom to film poprawny, który nie wykorzystał potencjału historii z powieści. Na pewno warto go obejrzeć dla Naomi Watts, bo ta aktorka zawsze wyciąga z roli maksimum. Szkoda więc, że pomimo jej starań, tak mało tutaj emocji.