Z postapo jest taki problem, że w tej konwencji nie bardzo da się wymyślić coś nowego. Popkultura już tak przeżuła i przetrawiła koncepcje zdegenerowanego świata po różnego rodzaju apokalipsach, że doprawdy trudno znaleźć opowieść nowatorską. Zespół żelaznych zasad, którymi obarczony jest ogólny rys koncepcyjny, sprawia, że twórczość w tej estetyce może zacząć nudzić. I nawet ktoś, kto stoi za tak doskonałą fabularnie serią, jak wspomniany Skalp, może przy próbie rozpisania serii w tym sztafażu zderzyć się ze ścianą. Nie to, że Aaron nie próbuje. I to też nie tak, że Pewnego razu gdzieś na końcu świata jest kiepskie samo w sobie. Po prostu trudno tu się doszukać oryginalności. Autor ze znanych elementów buduje niezłą, prostą w założeniu opowieść. W dodatku skierowaną raczej do młodzieży, więc jest szansa, że docelowi odbiorcy jeszcze nie poznali całej postapokaliptycznej klasyki i zyskają ciut więcej frajdy z lektury. To nie tak, że nie miałem żadnej frajdy. To było wejście do dobrze znanej rzeki. Kąpiel w niej jest przyjemna, bezpieczna, ale daleka od euforycznych doznań obcowania z czymś nowym, świeżym i oryginalnym. I trochę szkoda, bo niecierpliwie czekałem na kolejną autorską serię od Aarona. A ta pozostawia pewien niedosyt, przynajmniej po pierwszym tomie. Zobaczymy, czy kolejne podtrzymają ocenę, czy ją zmienią, być może na plus. Owszem, Pewnego razu gdzieś na końcu świata to sprawne czytadło i ciekawie wykreowana wizja postapokalipsy, w której amerykańscy skauci urastają do rangi największych złoli. Całość budowana jest na pozornie absurdalnym wątku romantycznym. Warto podkreślić, że oprócz tej romantycznej osnowy skupionej na młodocianych bohaterach niewiele jest tu nowego. Świat, który prezentuje Aaron, jest podobny do wszystkich innych sztafaży postapo. Można się spierać, jak bardzo oryginalne są poszczególne detale w jego obrębie, ale ogólny rys jest dobrze znany każdemu fanowi konwencji.
Źródło: Nagle Comics
Z drugiej strony – czy to źle? Wchodzimy do realiów, które z grubsza znamy, więc i autor ma łatwiej, bo może skupić się mocniej na sferze emocjonalnej i dość zgrabnie budować zalążki relacji pomiędzy twardą, przygotowaną na wszystko skautką (uciekającą trochę przed własnym „ja” i przed wszystkim, co dotychczas ją definiowało) a jej niecodziennym kompanem, zdającym się nie mieć szans na przetrwanie w zdegenerowanym świecie. I tu pojawia się ciekawa konkluzja. Czy romantyczna relacja jest wynikiem rzeczywistego dopasowania, czy może wypadkową braku innych możliwości? To dzieciaki, które zakochują się w sobie… bo nie mają szansy na inną romantyczną czy partnerską relację. Osamotnieni w skrajnie niebezpiecznym świecie, zupełnie od siebie różni, zaczynają budować związek na bazie typowych, ludzkich uwarunkowań – i społecznych, i biologicznych. To nie do końca świadomy wybór. To pokłosie ograniczonych perspektyw. Czy to relacja autentyczna? I czy przetrwałaby w zwyczajnych okolicznościach, w zwykłej rzeczywistości?
Mimo pewnego tendencyjnego sznytu w warstwie fabularnej opowieść jest zgrabnie rozpisana, a pierwszy tom pozwala sobie na pewne przebłyski, migawki z przyszłości, co ma podbudować napięcie i zachęcić do śledzenia dalszej części historii. Mnie Jason Aaron kupił lekkim, nieco humorystycznym zacięciem dorzuconym do surowej, w dużej mierze dramatycznej opowieści o samotności w zdegenerowanym świecie i rozpaczliwym, ludzkim (zwłaszcza w okresie dojrzewania) pragnieniu bliskości. Autor akcent kładzie na emocje, na powolne, mimowolne tworzenie się relacji pomiędzy dwójką mocno zagubionych nastolatków, które – na swój sposób – starają się przetrwać. I to najsilniejszy punkt całej opowieści – nie sztafaż postapo, nie akcja czy dynamizm, ale właśnie staranne budowanie relacji pozornie niemożliwej. Chciałbym wierzyć, że nawet w świecie postapo jest szansa na emocje, na uczucia, na wiarę, że świat nigdy nie zdegeneruje się tak zupełnie i zostanie w człowieku, chociażby w nielicznych jednostkach, jakieś dobro i pragnienie miłości. Graficznie jest świetnie. Co dziwnym nie jest (cytując Entombeda z komiksów o Wilqu), jeśli za rysunki bierze się Alexandre Tefenkgi. Jego surowa, oszczędna kreska znakomicie pasowała do kryminału noir (Good Asian) i pasuje do niniejszej konwencji postapo. Pojawiający się w Sekwencjach z przyszłości Nick Dragotta też radzi sobie dobrze. Choć jego styl jest o wiele dokładniejszy, zdaje się dojrzalszy, bardziej dopracowany, co akurat dobrze wpasowuje się w tematykę i plansze z dorosłymi już postaciami. I udatnie podkreśla zmianę czasów. Pierwszy tom Pewnego razu gdzieś na końcu świata to romantyczna wariacja na temat postapo, która może i sama w sobie nie grzeszy oryginalnością, ale nadal pozostaje całkiem nieźle opowiedzianą historią o poszukiwaniu siebie nawzajem w dziwnych czasach po upadku wszystkiego. I trochę o tym, że ludzie tak naprawdę nigdy się nie zmieniają. Niezależnie od tego, co się wydarzy, będą łaknąć drugiego człowieka i szukać w tym łaknieniu wzajemności. Może właśnie o tym powinniśmy pamiętać – że warto próbować, walczyć, by w najgorszym czasie pozostać człowiekiem zdolnym do miłości?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj