Jest w 8. odcinku 3. sezonu serialu Star Trek: Picard scena, w której Geordi La Forge pyta Datę o jego emocje po ostatecznym pokonaniu Lore'a – android odpowiada wymownym "Czuję...". Nie sądzę, by istniało lepsze słowo na podsumowanie moich wrażeń po seansie Kapitulacji. Tak, CZUJĘ. Chłonę zeszłotygodniową odsłonę opowieści każdą komórką swojego ciała, zmierzając gdzieś w stronę fanbojsko-ekstatycznych uniesień – jakże to przewrotny wniosek w odniesieniu do odcinka, w którym dusza i serce są równie istotne jak rozum i racjonalność. Dotarliśmy w tej naszej podróży z admirałem Picardem do momentu długo wyczekiwanego spotkania najważniejszych członków obsady produkcji Star Trek: Następne pokolenie przy jednym stole. Już sam ten fakt musi powodować tysiące rozbłysków w głowie wielu trekkies. Sęk w tym, że z fabularnego punktu widzenia rzeczona sekwencja jawi się jedynie jak wisienka na torcie. Znacznie istotniejsze jest to, że twórcy kapitalnie operują rozmaitymi wątkami, aby scenariuszową glebę potraktować jak cytrynę i wycisnąć z niej ostatnie soki. W przededniu finału całego serialu zdecydowali się więc na pokerowe zagranie, uśmiercając Vadic, niszcząc statek Shrike, pokazując wyborne starcie Daty i Lore'a oraz zarysowując kwestię lęków i prawdziwej tożsamości Jacka do granic wytrzymałości. Wszystko to pod dyktando przepełniającej większość Kapitulacji aury niemocy i nieuchronnej porażki. Cóż, nawet w ponurym świecie odartym z nadziei poddanie się nie może być jedyną opcją. Przynajmniej nie dla trupy straceńców z pokładu USS Titan, którzy tak wyśmienicie zatańczyli tango ze śmiercią, że echo ich wyczynów powinno roznieść się po całej galaktyce. 
fot. Paramount+/Amazon
+5 więcej
Kapitulacja to idealnie wyważona mieszanka emocji i sztuki dokonywania racjonalnych wyborów. Zaczyna się niepozornie, od sentymentalnej w wydźwięku rozmowy Rikera i Deanny Troi, którzy przygotowują się na spotkanie z kostuchą – ich wybawicielem staje się Worf, swój chłop, który najpierw siecze klingońskim ostrzem aż miło, by później ciągiem zastanawiających wyznań wprawić uratowanych i przy okazji widzów w konsternację. Ten wątek jest naprawdę dobrą przeciwwagą dla zdarzeń rozgrywających się na opanowanym przez Zmiennokształtnych Titanie. Vadic chce pojmać Jacka, grożąc śmiercią załodze statku. Sytuacja jest tak beznadziejna, że Picard i Beverly Crusher namawiają syna do nieoddawania się w ręce antagonistów – nawet kosztem utraty życia przez którąś z pojmanych osób. Atmosfera gęstnieje, śmierć zaczyna spoglądać w oczy kosmicznym harcownikom zgromadzonym na Titanie. Jak trwoga, to do Daty – chciałoby się powiedzieć, obserwując Picarda i spółkę dostrzegających w androidzie światełko w tunelu. Fenomenalnie portretowana przez Brenta Spinera postać toczy bój ze swoim złowrogim bratem; po zwycięskiej walce Data w glorii i chwale, jeszcze bardziej ludzki przejmuje kontrolę nad statkiem, rozstawiając Zmiennokształtnych po kątach i serwując im genialnie prezentujący się na ekranie kosmiczny, aczkolwiek śmiertelny spacer. Jeszcze tylko Siedem nakaże zniszczenie Shrike'a, a Troi wraz z Jackiem zbliży się do ogarniających jego umysł drzwi. Oczekiwanie na kolejny odcinek będzie się nam dłużyć niemiłosiernie.  Mam wrażenie, że wkraczając w decydujący etap opowieści, twórcy Picarda oddają fabularne salwy zgodnie z wojennym zawołaniem "Strzelać bez rozkazu!" – i bawią się przy tym jak dzieci. Worf robi więc za wprowadzającego element humorystyczny żartownisia-zabijakę, Data za mitologicznego Atlasa, który na swoich barkach powinien trzymać los przyjaciół i całej galaktyki, Jack coraz częściej zamienia się w kosmicznego Indianę Jonesa potrzebującego wnikliwej opieki psychologicznej, a przechodząca na tamten świat Vadic (Amando Plummer, czapki z głów!) w błyskawicznym tempie zgłosiła swoje aspiracje do walki o miano jednej z najciekawszych ekranowych antagonistek ostatnich lat. Batalia Daty i Lore'a może z kolei uchodzić za wzorzec ukazywania serialowych pojedynków; to egzystencjalne starcie wagi ciężkiej, tak doskonale rozpisane, że wplecione weń hologram Tashy Yar i kot Spot stają się czymś znacznie więcej niż easter eggami. Wydają się raczej nośnikami prawdy o istnieniu, "joie de vivre", jak ujmie to Data. To przecież ta sama radość życia czy wspomnienie o niej napędza początkową rozmowę Rikera i Troi, działania mędrkującego Worfa czy każe Picardowi chronić własnego syna, dając znakomity kontrast dla gęstej, niemalże klaustrofobicznej atmosfery otaczającej krucjatę Vadic. Nie tylko scenarzyści dostali zresztą w Kapitulacji pełne pole do popisu; wykazać mogli się również odpowiedzialni za efekty specjalne, którzy podzielili się z widzami zapadającą w pamięć sekwencją śmierci Vadic. "Piep... Cieleśni" – powie kapitan Shrike'a tuż przed swoim ostatnim lotem. Podstępna pułapka zastawiona przez twórców: słysząc te słowa, zaczynamy się uśmiechać. Ledwie chwilę później, widząc rozpadanie się ciała antagonistki na kawałeczki, możemy już dojść do wniosku, że kosmos faktycznie jest "ostateczną granicą". Najwyraźniej Picard i jego trupa wiedzą o tym znacznie lepiej niż ktokolwiek inny. 
Paramount+/Amazon
Przyznam wprost: sekwencję zasiadania dawnej załogi Enterprise-D przy jednym stole musiałem obejrzeć dwukrotnie. Za pierwszym razem moje gardło zostało ściśnięte do tego stopnia, że niespecjalnie zwracałem uwagę na warstwę dialogową. Właściwie gdyby aktorzy po prostu uśmiechali się do siebie nawzajem, widzowie i tak wiedzieliby już wszystko. Tego typu emocje podczas Kapitulacji przeżyłem jeszcze raz, śledząc lot uwolnionego już od Zmiennokształtnych Titana w rytm spokojnych taktów wariacji na temat głównego motywu muzycznego z Następnego pokolenia. Masaż serca, ale jest przecież jeszcze rozum. Ten zaspokaja z kolei rzucenie przez Worfa i Raffi nowego światła w kwestii tego, dlaczego antagoniści potrzebowali ciała Picarda, jak i wspólna sesja Deanny Troi i Jacka Crushera. Co kryje się za czerwonymi drzwiami? Kim naprawdę jest syn tytułowego bohatera? Zanim znajdziemy odpowiedzi na te pytania, przyszedł czas na jubileusz Gwiezdnej Floty. Nie wiem, jak Wy, ale ja już zająłem sobie miejsce w pierwszym rzędzie. I jestem niemal przekonany, że wylecę w powietrze – bynajmniej nie w następstwie działań Zmiennokształtnych, lecz pod wpływem tego respiratora kosmicznych niesamowitości, pod który admirał Picard podłączył mnie dobrych kilka tygodni temu. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj