Premierowa odsłona finałowej serii rozbudziła we mnie apetyt na iście widowiskowy ostatni sezon. Niestety i tym razem nieco się zawiodłem, bo choć akcji nie brakowało, to Black Sails zapamiętam jako produkcję, w której bohaterowie częściej woleli ze sobą rozmawiać, niż walczyć. To dosyć poważny problem. Cały czas postacie starały się przekonać mnie, że znajdują się na skraju wojny, ale tak naprawdę jej widmo odczułem tylko podczas seansu pierwszego odcinka. Później już niestety nie, gdyż wszyscy raz po raz twierdzili, że nie ma ona sensu. Flint razem ze swoimi ludźmi cały czas byli w odwrocie, czego nawet nie ukrywali. Otoczka wojenna została przedstawiona w taki sposób, bym nawet przez chwilę nie miał wątpliwości, jaki będzie rezultat starań o Nassau. Znalazłbym rzecz jasna parę lepszych momentów, lecz jako całość ten wątek nie zaangażował mnie tak, jakbym sobie tego życzył. Część winy ponosi tutaj specyfika serialu. Końcówki odcinków w zdecydowanej większości były emocjonujące, obiecując, że właśnie teraz dopiero to się zacznie. Moje oczekiwania podwyższały niezłe ostatnie minuty większości epizodów i gdy odpalałem kolejny, a akcja zwalniała, czułem się rozczarowany. Może to jeden z tych seriali, które lepiej smakują w mniejszych dawkach? Co by jednak nie mówić, odcinki trzymały niezły poziom. Może nie aż tak, jak w przypadku poprzedniego sezonu, ale całość oglądało się lepiej niż dwa pierwsze. Duża w tym zasługa postaci, które zdążyłem już poznać i polubić. Oprócz oczywiście Max. To jest jedyna bohaterka w Black Sails, która od początku do końca irytowała oraz nie rozwinęła się. Jessica Parker Kennedy aktorsko nie poradziła sobie z wyzwaniem, jakie stanowi gra w takim serialu. Twórcy zdaje się, że to widzieli, gdyż dostała naprawdę mało czasu antenowego w porównaniu do innych. Szkoda, że tak istotna fabularnie postać została zmarnowana przez słaby casting. Wielkim plusem była za to relacja Flinta i Johna Silvera. Konsekwentnie rozwijana na przestrzeni serialu. Gdy doszło do ważnego fabularnego wydarzenia związanego z nimi pod koniec sezonu, można było odczuć, jak trudny był to moment zwłaszcza dla Flinta. Nie wiem, jak przedstawienie Silvera ma się do literackiego pierwowzoru, ale twórcom również należą się słowa uznania za jego poprowadzenie. Na początku nie cieszył się moją sympatią, by na końcu stać się kimś równie ważnym, co Flint. O to w tym chodziło, cel został osiągnięty. Delikatną rysą przy tej dwójce było ciągłe akcentowanie statusu, jaki miała ich przyjaźń. Myślę, że jedno stwierdzenie z finału poprzedniego sezonu byłoby wystarczające, ale im bliżej końca, tym częściej podkreśla się, co by się stało, gdyby tylko panowie się pokłócili. Byleby widz nie zapomniał na pięć minut. Bardziej subtelne potraktowanie tematu zadziałałoby jedynie z korzyścią na odbiór całości, ale zadecydowano inaczej. Koniec końców Woodes Rogers okazał się świetnym antagonistą oraz jednym z najjaśniejszych punktów Black Sails. To dzięki niemu Czarnobrody miał swój wielki moment (do którego wrócę za chwilę), ale mimo wszystko Rogersa z sezonu czwartego nie zapamiętam tak pozytywnie jak z poprzedniego. Rzutuje na to jego interakcja z Hiszpanami. Z jednej strony – sytuacja ukazała go jako popełniającego błędy człowieka. Z drugiej jednak – ucierpiał na tym jego autorytet „tego złego”. Przed wielkim końcem respekt, którym się u mnie cieszył, lekko zmalał. Co do Czarnobrodego – uważam, iż jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. Miał niby swój wielki moment, ale to mogło być coś bardziej spektakularnego, coś więcej. Chyba tak mógłbym spuentować zresztą cały czwarty sezon. Rozochocony bardzo, bardzo dobrą serią trzecią liczyłem, iż kolejna wgniecie mnie w fotel jeszcze bardziej, a niestety jej się nie udało. Czwarty sezon jednak nie może zostać uznany za słaby. Przyjemność płynąca z seansu jest duża, często następują zwroty akcji, a fabuła kończy się w satysfakcjonujący sposób. Oczywiście w tym wypadku nie można było mówić o innym zakończeniu niż otwarte. Finał wątku Flinta można uznać co prawda za kontrowersyjny (mnie średnio przypadł do gustu), ale wielkim plusem jest jego niejednoznaczność. Nie jestem wielkim fanem takich zabiegów kończących opowieść, bo zawsze wydaje mi się, że stosuje się je, by zadowolić wszystkich fanów, ale w tym wypadku akceptuję taki stan rzeczy. Koniec końców Black Sails okazali się produkcją solidną i przemyślaną fabularnie. Co prawda pierwszy sezon może znużyć mniej wytrwałych, ale – biorąc pod uwagę całość – i on ma sens. Niemniej jednak uważam, iż taka produkcja powinna mieć bardziej zachęcający pierwszy akt. Mimo wszystko gdy będę wracał do tego serialu myślami, to w głowie przywołam obrazy z dwóch ostatnich serii, których seans dostarczył mi najwięcej frajdy. Sam jeszcze na chwilę pozostanę w tym uniwersum i w końcu zapoznam się z literackim pierwowzorem oraz zacznę szukać bardziej szczegółowych informacji na temat tego, jak to z tym całym Nassau, a także przedstawionymi bohaterami historycznymi, naprawdę było.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj