Oczywiście produkcja nie wytrzymałaby konkurencji ze strony propozycji stacji HBO tudzież wielu seriali dramatycznych, które co tydzień dostarczały nam wielu emocji, ale też i nie musi, bo to zupełnie inny, mniejszy kaliber, którego nikt o zdrowych zmysłach nie będzie przyrównywał do największych tuzów telewizji. Teen Wolf, jako pozycja czysto rozrywkowa, jest tytułem, który w swojej kategorii dzierży palmę pierwszeństwa, a przynajmniej zaciekle o nią walczy. Jest konsekwentny, trzyma równy poziom, a w dodatku nawet przez chwilę nie osłabia naszego zainteresowania opowiadaną historią. I pomyśleć, że to dziecko MTV.
Po tym, jak matka Scotta została uprowadzona, chłopak zdecydował się pójść z Deucalionem; Derek z kolei opiekuje się umierającą Corą, a pozostali z marnym skutkiem próbują działać na własną rękę. Jedynie Stiles jak zwykle jest na dobrej drodze do rozwiązania zagadki miejsca pobytu Jennifer. Zresztą to on właśnie w tym odcinku dostaje najwięcej czasu ekranowego. Stale oglądamy, jak zwykli nastolatkowie muszą mierzyć się ze zjawiskami, które każdą normalną osobę przyprawiłyby o zawał. Wiadomo, konwencja. Jednak nawet i w tej kwestii twórcy zadbali o pewną wiarygodność. O ile jeszcze istnienie wilkołaków bohaterowie są w stanie przyjąć na chłodno, tak już obawa o los najbliższych pokazuje, że są tylko zwykłymi ludźmi. Atak paniki, jaki dopadł Stilesa, był niespodziewanym, ale i niezwykle miłym akcentem, który udowodnił, że protagonistom także towarzyszy uczucie lęku. W dodatku stał się doskonałym pretekstem, aby zbliżyć do siebie chłopaka i Lydię. Wypadło to naprawdę fajnie i pozostaje mieć nadzieję, że w końcu doczekamy się jakiejś głębszej relacji pomiędzy tą dwójką.
Ciekawie wypada dalsze rozwijanie mitologii, jak chociażby informacja o możliwości całkowitego uleczenia jednego wilkołaka przez drugiego. Co prawda trzeba za to zapłacić dość wysoką cenę, ale w końcu czego się nie robi dla rodzeństwa. Scenarzyści w interesujący sposób zagrali kartą Dereka; aż chciałoby się wiedzieć, jakie mają dalsze plany w związku z tą postacią. Intrygująco wypadł także końcowy rytuał, a w szczególności to, co powiedział Deaton. Jaki mrok miał na myśli i jak on wpłynie na samych bohaterów? Czyżby miał to być jeden z głównych problemów, z jakimi będą borykać się w dalszej części sezonu?
[video-browser playlist="635565" suggest=""]
Cieszy mnie, że Argent wciąż ma spory udział w historii, bo to postać, z której nie warto rezygnować, ale trochę zawiodłem się jego poczynaniami w recenzowanym odcinku. Nie bardzo rozumiem, co chciał uzyskać dając się złapać. Możliwe, że kolejny epizod nada więcej sensu jego działaniom, ale na chwile obecną wygląda to tak, jakby sam za bardzo nie wiedział, co robi - a przecież w przeszłości pokazał, że jest osobą, której każdy krok jest dokładnie przemyślany. Niby niewielki to zgrzyt, ale jednak.
Teen Wolf już jedenasty tydzień z rzędu raczy nas odcinkiem, którego cliffhanger równie dobrze mógłby wieńczyć sezon. Nie wiem, jak ekipa odpowiedzialna za ten serial to robi, ale od ekranu zwyczajnie nie sposób się oderwać, a czas potrzebny na seans mija w zawrotnym tempie. Wiadomo, że pojawiają się naiwności charakterystyczne dla tego typu produkcji, ale raz, że na tym etapie widzowie całkowicie się już do nich przyzwyczaili, a dwa, świetne zwroty akcji - nagłe pojawienie się ojca Scotta, o którym do tej pory wiedzieliśmy tyle, co nic - kompletnie je przyćmiewają i spychają na margines. Imponujące jest to, że nawet dialogi coraz częściej potrafią zaskoczyć wysokim poziomem, co w przypadku tak lekkich tytułów nie jest wcale jednoznaczne. Co tu dużo pisać, doskonała rozrywka i tyle.