Powrót Mrocznego Rycerza - ostatnia krucjata to prequel legendarnego komiksu, który na zawsze zmienił świat powieści graficznych. Sęk w tym, że Frank Miller zamiast myśleć o fabule, wolał raczej spojrzeć w kierunku analizy finansowej. To, co opłaciło się jemu, niekoniecznie przypadnie do gustu czytelnikom.
Chyba nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać, że
Dark Knight Returns zrewolucjonizował historię komiksu. Opowieść o 55-letnim Batmanie, który po latach nieobecności raz jeszcze postanawia stawić czoła złu trawiącemu Gotham City, zapisała się złotymi zgłoskami w świecie powieści graficznych. Jej autor,
Frank Miller, kilkukrotnie brał się za łby z legendą, tworząc dwie kontynuacje całej historii. Z okazji 30. rocznicy premiery pierwowzoru chciał jednak rozbudować świat podstarzałego Bruce'a Wayne'a - w ten sposób powstał prequel
Powrót Mrocznego Rycerza - Ostatnia krucjata. Millerowi w pracy pomagał współscenarzysta,
Brian Azzarello, oraz rysownik,
John Romita Jr. . Problem polega na tym, że twórcy siłą rzeczy wpadają tu we własne sidła: nawet jeśli pierwsza część serii to dla postrzeganego jako medium komiksu prawdziwa ikona, czasy się przecież zmieniają, a wraz z nimi dojrzewają sami czytelnicy.
Choć upadek Gotham dopiero nadchodzi, miasto spowija już dobrze nam znana atmosfera mroku i przygnębienia. Joker co prawda zostaje umieszczony w Azylu Arkham, ale na ulicach walają się ciała najbogatszych mieszkańców. Naznaczony upływem czasu Bruce Wayne nie jest w najwyższej formie; zdając sobie z tego sprawę szkoli nowego Robina, Jasona Todda. Gdy obaj zdecydują się na interwencję, Gotham będzie pytać o to, jak tego typu działania wpływają na psychikę młodego człowieka. Krytyka Batmana jest coraz głośniejsza - zarówno on, jak i czytelnik dochodzi do wniosku, że na horyzoncie widać już ostatnią akcję, po której trzeba będzie zawiesić superbohaterski trykot na kołku.
Największym mankamentem tej krótkiej objętościowo historii jest jej wtórna fabuła - Miller do spółki z Azzarello raz po raz grzęzną w narracyjnych koleinach, a jedyną bronią tandemu scenarzystów w walce o wybudzenie w czytelniku zainteresowania opowieścią wydaje się sięganie po stare, sprawdzone schematy. Niestety, te nie mają prawa działać tak, jak robiły to 30 lat wcześniej. Co więcej, w niektórych momentach lektury będziemy odnosić wrażenie, że pewne elementy zostały wkomponowane w historię głównie z uwagi na ich znaczenie w pierwowzorze. Widać to najlepiej w sekwencjach ukazujących kreujące rzeczywistość media tudzież w trakcie licznych kadrów z Batmanem narzekającym na pogarszający się stan zdrowia. Azzarello stara się co prawda trzymać nieprzewidywalne zapędy Millera w ryzach, ale i jemu przydarza się serwowanie odbiorcom odgrzewanych kotletów, by przywołać tylko podejście do postaci Killer Croca i Jokera. Z drugiej jednak strony Książę Zbrodni zdecydowanie wybija się z natłoku całej sfory bohaterów - jest bezwzględny i pełen przywodzącego na myśl Hannibala Lectera szaleństwa. Sęk w tym, że jego wątek nie zostaje dostatecznie rozwinięty, ze szkodą dla całej opowieści.
Zamiar twórców jest czytelny w zasadzie od pierwszych plansz komiksu: chcieli oni pokazać przygnębiającą historię człowieka, który nie jest gotowy na wzięcie udziału w sztafecie pokoleniowej, a nieuchronna zmiana doprowadza ostatecznie do wielopoziomowego stanu zawieszenia - pomiędzy przeszłością a przyszłością, namaszczeniem następcy a własną spuścizną, alienacją i zaangażowaniem, gotowością odejścia i ostatnimi podrygami w walce ze złem. Takie postawienie sprawy jest jednak tak oczywiste, że scenarzyści wydają się zapominać o fabularnych twistach, budowaniu napięcia czy naszkicowaniu portretów psychologicznych konkretnych postaci. Irytuje przede wszystkim skrótowość narracyjna, jakby Miller liczył, że czytelnicy znają zbudowany przez niego świat Mrocznego Rycerza od deski do deski. To jednak tylko życzeniowe myślenie, które zaowocuje koniec końców schematyczną i nieco skostniałą historią o herosie, który walczy ze sobą samym. Choć z warsztatowego punktu widzenia nic nie możemy twórcom zarzucić, to jednak nieustannie będziemy bombardowani wrażeniem, że właśnie obcujemy z opowieścią tak lekką, jak i trywialną w swoim odbiorze.
Zdecydowanie lepiej na tym tle prezentują się ilustracje Romity Jr., dla którego była to pierwsza przygoda z Batmanem w ramach samodzielnej opowieści. Choć rysownik stara się hołdować pierwowzorowi tak często, jak to tylko możliwe, ponura i mroczna estetyka zaczyna kontrastować w autorskich pomysłach artysty. Dzięki temu kolejne kadry tworzą osobliwy mariaż przeszłości ze współczesnością, potęgowany jeszcze przez nieco kanciastą, choć spełniającą swoje zadanie kreskę.
Problem komiksu
Powrót Mrocznego Rycerza – Ostatnia Krucjata polega na tym, że staje się on de facto ledwie szkicem do większych wydarzeń, które czytelnicy doskonale znają. Niestety, Miller tego typu pracą twórczą odcina kupony od sławy, zjadając jeszcze przy tym własny ogon. Być może scenarzysta zapomina o tym, że jego największą bronią w świecie powieści graficznych była innowacyjność. Trudno o niej mówić w momencie, gdy naszym oczom ukazuje się korespondencyjny pojedynek z legendą, sprowadzający się w gruncie rzeczy do finansowej kalkulacji zysków i strat. Więcej tu zapowiedzi i bon-motów niż fabularnego świeżego powiewu. Miejmy nadzieję, że dla Millera będzie to również ostatnia krucjata w obrębie tej serii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h