Oś fabularna produkcji zaczyna się jak rasowy dramat: Kay (Emily Mortimer), razem z córką Sam (Bella Heathcote), odwiedza swoją samotną matkę Ednę (Robyn Nevin). Gdy kobiety nie zastają jej w mieszkaniu, zmartwione rozpoczynają poszukiwania i zgłaszają zaginięcie na policji. Edna po 3 dniach nieobecności nagle pojawia się w domu – bosa, brudna, tylko w koszuli nocnej, nie ma pojęcia, gdzie była. Szybko dowiadujemy się, że cierpi ona na starczą demencję. Kay i Sam wprowadzają się do Edny, by mieć ją na oku, a historia powoli zaczyna zamieniać się w dreszczowiec.
Na ścianach domostwa zaczynają pojawiać się rozrastające się, tajemnicze czarne ślady, wyglądające ni to jak zgnilizna, ni to jak spalenizna, które widoczne są także na ciele Edny. Meble skrzypią, słychać stuki, pralka wydaje się sama uruchamiać. Czy to dzieło duchów, czy też schorowana kobieta po prostu zapomniała wyłączyć prania? W każdym z pomieszczeń znajdują się przyklejone karteczki, mające przypominać jej o tak prozaicznych czynnościach, jak choćby spłukanie wody w toalecie. Edna ma typowe objawy demencji, potrafi w sekundę z uśmiechu na twarzy przejść do agresywnego ataku, lub pogrążyć się w płaczu, posądza bliskich o kradzież przedmiotów, które wcześniej im dała, myli imiona, mówi sama do siebie, a w jednej z lepszych scen filmu, pogrążona w szaleństwie próbuje zakopać rodzinny album w lesie, bo tam według niej będzie bezpieczny. Te sceny będą niepokojące dla każdego, kto opiekował się członkiem rodziny dotkniętym przez demencję i wie, jak wyniszczająca potrafi być dla osób bliskich ta choroba. W Relikt przybiera ona formę fizycznego widma, niemal klątwy, która rozrasta się, zatruwając wszystko wokół. Psychoza sytuacji udziela się zarówno Kay, jak i Sam, które próbują pomóc Ednie, każda na swój sposób. Kay rozważa umieszczenie chorej mamy w domu spokojnej starości w Melbourne, zaś Sam, posiadająca w sobie duże pokłady empatii, stara się pomóc babci wszelkimi metodami, oferując nawet, że zamieszka razem z nią. W finale filmu obie będą musiały zmierzyć się z żywą i przerażającą manifestacją demencji.
Relic można postrzegać na dwa sposoby – dosłowny i metaforyczny. Rozpatrując obraz Natalie James w ten pierwszy, otrzymamy dramat rodzinny z elementami dreszczowca, który bardzo, ale to bardzo powoli buduje napięcie. To nie typowy horror, w którym coś wyskakuje zza rogu, a grozę determinuje ścieżka dźwiękowa; to tak zwany „slow burn”, metodycznie dawkujący napięcie poprzez duszną atmosferę i mroczne, choć bardzo ładne artystyczne zdjęcia. Poczucie zagrożenia bohaterek wzrasta z każdą minutą, a my jako widzowie do samego końca nie jesteśmy pewni, co jest prawdą, a co tylko wyobrażeniem popadającej w psychozę Edny. Relic wyraźnie przyspiesza dopiero pół godziny przed końcem, zamieniając się w pełnoprawny dreszczowiec, a momentami nawet body horror i to właśnie tu następuje moment, w którym najmocniej wybrzmiewa przesłanie obrazu. Akceptacja tego, że osoba dotknięta tą straszliwą chorobą, w oczach swoich bliskich, staje się kimś zupełnie innym, nawet obcym, to motyw przewodni filmu.
Oprócz wysmakowanych zdjęć, głównym atutem filmu jest bardzo dobre aktorstwo. Emily Mortimer i Bella Heathcote są bardzo przekonujące, prezentując dwie przeciwstawne postawy wobec tego samego problemu i świetnie dozują emocje, jednak prawdziwą gwiazdą Relic jest 77-letnia Robyn Nevin. Australijska aktorka balansuje pomiędzy szaleństwem, zagubieniem, złością i smutkiem, przechodząc z jednego stanu psychicznego w drugi w sposób totalnie naturalny. Samym spojrzeniem potrafi sprawić, że po skórze pełzają ciarki, jest niepokojąca i jednocześnie wzbudzająca współczucie, dokładnie tak jak osoba faktycznie dotknięta demencją. To głównie dzięki niej przez lwią część filmu zastanawiamy się, czy to, co dzieje się w mieszkaniu Edny, jest prawdą czy efektem jej choroby.
Dokonując wiwisekcji filmu z punktu widzenia metaforycznego, otrzymujemy więc smutną opowieść o popadaniu w szaleństwo i godzeniu się z przemijaniem. Biorąc to, co widzimy na ekranie dosłownie, dostajemy horror o nawiedzonym domu, który wyniszcza i zatruwa jego mieszkańców. Natalie Erika James jednak nie daje widzowi gotowej odpowiedzi na pytanie, jaka jest prawda. Zostawia mu otwarte pole do własnej interpretacji. Nie każdemu przypadnie to, rzecz jasna, do gustu, a finał filmu bez dwóch zdań podzieli widzów. Ktoś, kto spodziewa się przerażającej historii o duchach czy innych strzygach, może zawieść się kameralnością, wolnym tempem filmu i jego alegoryczną strukturą. Ktoś, kto docenia dbałość o szczegóły i woli, gdy twórca nie daje mu odpowiedzi na tacy, licząc na inteligencję widza i jego własną analizę, powinien być zadowolony. Obraz startował na festiwalu w Sundance i już sam ten fakt daje poniekąd odpowiedź na pytanie, z jakim typem filmu mamy tu do czynienia: artystycznym, symbolicznym, ambitnym i na pewno nie łatwym w odbiorze. To pozycja dla entuzjastów takich horrorów jak Babadook, z którym Relic ma zaskakująco wiele wspólnych elementów – pomimo tego, że wolno się rozkręca, gdy się skończy, pozostawi po sobie ślad, może nawet zakradnie się pod skórę i zacznie tam delikatnie drapać.