Fabuła „The Truth” skupia się naturalnie na konsekwencjach, jakie wynikły ze sprowadzenia do tytułowego przybytku ocalonej przed tygodniem Azjatki. Jak można się było spodziewać, wydarzenie to zrodziło nowe spięcie w relacjach Normy i Normana. Otwierająca odcinek, kolejna już scena konfrontacji tej pary przyprawiona została jednak szczyptą humoru, a to za sprawą obserwującej całe zajście Emmy. Reakcja dziewczyny na wybuchową sprzeczkę matki i syna dodała na pewno całej sytuacji odrobiny karykaturalności. Twórcy spokojnie mogliby jednak pozwolić sobie na jeszcze śmielsze pójście w tym kierunku. Serialowi stanowczo brakuje bowiem groteski, o czym dobitnie przypominają właśnie podobne prześmiewcze detale, będące tutaj wyłącznie potwierdzającymi regułę wyjątkami.
Dalsza część recenzji zawiera spoilery!
W tym tygodniu postawiono przede wszystkim na sensację. Ku niemałemu zaskoczeniu autora tych słów, ostatecznego rozstrzygnięcia doczekał się wątek Shelby’ego. Choć będzie on miał zapewne jeszcze swoje następstwa, sam podejrzany policjant nie odegra już w nich żadnej roli. Pożegnanie tej postaci z serialem okazało się jednak warte uwagi. Ujednolicenie miejsca akcji (niemal cały epizod rozgrywa się w motelu) oraz skrócenie zwyczajowego czasu trwania wydarzeń (najważniejsza część fabuły odbywa się w ciągu jednego wieczora) sprawiły, że odcinek znacząco zyskał na intensywności i dramatyczności. Patowa sytuacja, w jaką uwikłano czwórkę kluczowych bohaterów, to popis naprawdę umiejętnego budowania filmowego napięcia.
[image-browser playlist="" suggest=""]
©2013 A&E
Przedstawiony na ekranie rozwój wypadków zaplanowany został na tyle pomysłowo i precyzyjnie, że trudne byłoby raczej narzekanie na brak emocji, czy też nudę. Od momentu, w którym wspomniany Shelby orientuje się, na czym polega gra pozorów, jaką prowadzi z nim Norma, akcja nabiera rozpędu i nie zwalnia już właściwie do samego końca. W rezultacie przesadzono nieznacznie z podkręcaniem tempa opowieści, gdyż kulminacja pojedynku rodziny Batesów z oszalałym zastępcą szeryfa za bardzo przypomina strzelaninę rodem z westernów. Choć zabieg ten nie pasuje zbytnio do konwencji mrocznego thrillera, jakim jest przecież serial A&E, nie można odmówić mu jednak ekranowej atrakcyjności, o którą jakby nie patrzeć zawsze chodzi.
Głównym tematem odcinka są powoli odradzające się rodzinne więzi łączące Batesów. Czarnej owcy familii, Dylanowi, udaje się wreszcie, po wielu wcześniejszych i nieudanych próbach, zjednoczyć z matką oraz przyrodnim bratem. Inna sprawa, że dochodzi do tego przy akompaniamencie strzałów, jęku przerażenia oraz chlupocie przelewanej krwi. Czy jednak związki oparte na fundamencie wspólnie dokonanej zbrodni nie są tymi najsilniejszymi – zdają się, nie po raz pierwszy zresztą, pytać twórcy serialu. Odpowiedź jest przewrotna i niejednoznaczna, zwłaszcza w świetle nowych faktów przedstawionych w zamykającej epizod scenie retrospektywnej.
Mimo że szósty rozdział „Bates Motel” nie cierpi na brak sensacyjnych sekwencji, najmocniejszą z nich i tak okazuje się powrót do korzeni, czyli zaskakująca, rozszerzona wersja wydarzeń ukazanych w prologu pilota. Wynika z niej bowiem wyraźnie, kto tak naprawdę stoi za morderstwem ojca Normana i co stanowi obecnie największe zagrożenie dla rodziny Batesów. Prawda ta jest tym bardziej przerażająca, że potwierdza wszelkie wątpliwości, jakie wysuwaliśmy wobec nieprzewidywalnego zachowania najmłodszego członka rodziny. Dodaje to też niewątpliwie pikanterii romansowym wątkom z jego udziałem, na które z powodu dużej ilości skumulowanych w odcinku wydarzeń, tym razem niestety zabrakło miejsca.
Serial o młodzieńczych latach jednego z najsłynniejszych morderców w historii kina, pomimo kilku rzucających się w oczy wad, wciąż dostarcza solidnej porcji szarpiącej nerwy widza rozrywki. Co najważniejsze, nie przestaje zaskakiwać gęsto rozstawionymi zwrotami akcji oraz wartkim rozwojem wydarzeń - to właśnie z ich powodu z zapartym tchem wyczekujemy na każdy kolejny odcinek.