Saltburn to film w reżyserii Emerald Fennell, która napisała też do niego scenariusz. Reżyserka – znana dzięki tytułowi Obiecująca. Młoda. Kobieta. – stworzyła dzieło charakterystyczne, nietuzinkowe i kontrowersyjne, o czym świadczą komentarze w Internecie. Za produkcję, która swoją kinową premierę (chociaż nie w Polsce) miała w 2023 roku, odpowiada Amazon Prime Video – obecnie można ją obejrzeć na tej platformie.
fot. materiały prasowe
Saltburn trudno przyporządkować do jednego, konkretnego gatunku. Niektórzy nazywają najnowszy film Fennell horrorem, ale moim zdaniem to przesada – jest on bardziej niepokojący niż straszny. Nie do końca jest to też komedia, a czarny humor nie każdemu przypadnie do gustu. Najbliżej temu filmowi do gotyckiego dreszczowca, który w niektórych scenach wzbudza niepokój i odrazę, ale przy tym nie pozwala oderwać wzroku od przepięknych widoków. Saltburn jest przepięknie nakręconym filmem. Nic dziwnego, w końcu odpowiada za niego Linus Sandgren (pracujący wcześniej przy Babilonie z 2022 roku). Operator ukazał przepych i elegancję klas wyższych. Posypał to wszystko brokatem nowoczesności, a także zabawił się kolorami i kontrastem. Każde ujęcie można oprawić w ramkę – zarówno zdjęcia z zewnątrz, na których pięknie widać przyrodę i malownicze krajobrazy, jak i zbliżenia na skórę, pot czy inne detale. Saltburn przykuwa uwagę i sprawia, że trudno się od niego oderwać. Sandgren świadomie wybrał format 1.33:1, dzięki czemu obiektyw łapie więcej przestrzeni. Jak sam powiedział, było to spowodowane kwadratowymi wnętrzami i wysoko zawieszonymi sufitami w posiadłości, w której kręcili. To kolejny zabieg wyróżniający Saltburn pośród innych filmów. Obraz składa się na ogólny klimat produkcji – hipnotyzujący i porywający. W jednej chwili oglądający czuje na policzku powiew świeżego, letniego powietrza, a w drugiej jest przytłoczony rozmiarem komnat i chłodem. Z tym wszystkim współgra muzyka – zarówno utwory licencjonowane, które słychać w scenach imprez, jak i muzyka oryginalna, która może nie wpada tak bardzo w ucho, ale potrafi przyspieszyć bicie serca. Klimat jest tu szczególnie ważny. Widz, podobnie jak główny bohater, musi zachwycić się tytułowym Saltburn, czyli bogatą posiadłością w Wielkiej Brytanii. Saltburn to bohater sam w sobie. Jeśli damy mu się pochłonąć, cała reszta nabierze większego sensu. A sens w tym filmie to kwestia sporna. Emerald Fennell za swój pierwszy pełnometrażowy film z 2020 roku otrzymała Oscara w kategorii Najlepszy scenariusz oryginalny. I chociaż Saltburn złego scenariusza nie ma, to na pewno takiej nagrody by nie otrzymał. Twórczyni nie wykorzystała w pełni psychologiczno-społecznego potencjału, jaki drzemał w tej historii. Styl przysłania tu treść. To ciekawe, ponieważ rozmawiają o tym dwie postaci – o tym, że treść jest istotniejsza od stylu. Nie mogę jednak powiedzieć, że Saltburn bierze na barki więcej, niż może utrzymać. To w końcu skupiona na relacjach opowieść z motywem obsesji, który okazuje się zapalnikiem dla wydarzeń. Chciałoby się zobaczyć bardziej zniuansowane podejście do różnic międzyklasowych, ale nie można winić tej produkcji za postawienie nacisku na coś innego. Scenarzystkę można jednak winić za nieco opieszałe podejście do rozwiązania wątków, a także zbyt słabo zarysowane motywacje głównego bohatera. Film pozostawił w tej kwestii wiele pytań bez odpowiedzi. Saltburn relacjami stoi, co jest wielką zasługą aktorów. Obsesja Olivera Quicka, w którego wciela się świetny Barry Keoghan, to główny motor napędowy fabuły. Artysta doskonale balansuje postać młodego człowieka – jego prawdziwe zamiary i natura do samego końca nie są znane. W jednej chwili niepewny siebie, nieśmiały i przytłoczony wszystkim, w drugiej rozdający karty i ustawiający sobie wszystkich pod własne dyktando (włącznie z widzem, który na pewnym etapie nie wie, czy powinien mu kibicować). Bardzo przyjemnie oglądało się też Jacoba Elordiego. Dobrze, że odciął się od grania śliskich postaci pokroju Nate'a Jacobsa z Euforii. W Saltburn jest on ukochanym synem swoich rodziców, ulubieńcem rówieśników, po prostu sympatycznym człowiekiem. Nie da się go nie lubić. Wciela się w bardzo wrażliwego, empatycznego człowieka, który potrafi wywołać uśmiech samą swoją aurą. Duże wrażenie zrobiła też na mnie Alison Oliver w roli Venetii – młoda aktorka świetnie poradziła sobie w niejednoznacznej roli, a jej ostatni monolog wypadł znakomicie. Bardzo mnie też rozbawił Ewan Mitchell w roli wulgarnego, matematycznego geniusza (szkoda, że tak nagle zniknął z ekranu). Nie kupiłem niestety Archiego Madekwe'a w roli swoistego antagonisty i przeciwnika Olivera. Richard Grant i Rosamund Pike jak na swój kaliber aktorski dostali stosunkowo niewiele do zagrania, choć muszę przyznać, że każda scena z ich udziałem była wyśmienita. Czego innego się po nich spodziewać? Chciałoby się po prostu więcej.
fot. materiały prasowe
Na koniec chciałbym powiedzieć kilka słów o kontrowersjach wokół filmu. To zdecydowanie produkcja dla dorosłych, która porusza trudne motywy i jest niezwykle obrazowa. Nie ma w niej wiele przemocy (choć uśpienie czujności widza powoduje lekki szok na koniec, gdy widoczne są krwawe konsekwencje). Jest dużo wulgarnego humoru, chociaż produkcja najbardziej bawi absurdem – np. w scenie ze śniadaniem po śmierci jednego z bohaterów, gdy rodzina usilnie próbuje trzymać się swoich zasad (to jednocześnie pełna napięcia scena, która świetnie balansuje powagę i czarny humor). Ukazanie odrealnienia klas wyższych to jasny punkt filmu, a w przekazywaniu tego bryluje Rosamund Pike i tuż po niej Richard Grant. Kontrowersje tyczą się jednak czegoś innego. W Saltburn pojawiają się cztery sceny o zabarwieniu erotycznym – z czego trzy wzbudziły moją odrazę. Rozumiem przesuwanie granic w kinie, a także artystyczne, bardzo emocjonalne, pełne wrażliwości i intymności podejście reżyserki do ukazywania uczuć oraz relacji. Jednak te sceny można było stonować i pokazać w subtelniejszy sposób. Rozumiem nagość, namiętność i obsesję, ale spijanie z brudnego odpływu wody po kąpieli zmieszanej z męskim nasieniem to zupełnie coś innego. Saltburn to dobry film, który porusza ciekawe wątki i motywy, choć nie zawsze je rozwija. Aktorzy bardzo dobrze wcielili się w swoich bohaterów. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Barry Keoghan, który po raz kolejny udowodnił, jak świetnym jest aktorem. To piękna produkcja, która sprawi, że od razu zatęsknicie za latem, miękką trawą i zapachem wakacji. Uważajcie jednak na to, żeby nie zachłysnąć się jedzeniem, gdy na ekranie pojawi się scena z wanną lub grobem.      
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj