Shaft 2019 to zupełnie inny film niż Shaft z 2000 roku, w którym to Samuel L. Jackson zadebiutował w tej roli. Tim Story to nie John Singleton, więc zamiast mocnego thrillera z dobrze prowadzoną fabułą, mamy banalną i przewidywalną komedię z elementami akcji. To jeden z takich filmów, w których w pierwszych 10 minutach wiemy wszystko, czego powinniśmy dowiedzieć się w finale, czyli kto, co i dlaczego. Scenariusz jest pisany po linii najmniejszego oporu i odtwarza mozolnie najprostsze schematy gatunkowe i tym samym nie buduje w tym aspekcie niczego atrakcyjnego z perspektywy widza. Nie ma w tym jakichś emocji, tajemnicy, napięcia, wyrazistego czarnego charakteru czy czegokolwiek poza zwyczajną obojętnością płynącą z próby opowiadania tej historii. Skoro od razu wszystko jest tak oczywiste, przewidywalne i banalnie prowadzone, to po co oglądać? Cała sprzeczność tego filmu tkwi w jego twórcach. Nie mamy tutaj ekipy, która chce tworzyć historię na poważnie jak w 2000 roku. W końcu John Singleton potrafił robić thrillery i miał do tego naprawdę dobrą rękę. Tim Story natomiast zawsze był co najwyżej przeciętnym rzemieślnikiem z największymi sukcesami w komediach i serią Fantastyczna Czwórka, która ma swoich wielbicieli pomimo niemałej krytyki. Obok niego mamy scenarzystów z seriali komediowych - Kenyę Barrisa i Alexa Barnowa. Pierwszy to genialny twórca Czarno to widzę i Grown-ish, drugi mało znany z ekipy Goldbergów. Gdzieś tutaj coś nie zagrało, bo panowie nie mieli żadnego pomysłu na fabułę, czy nawet na mocne trzymanie się konwencji znanej z poprzednich Shaftów. Ba, w pewnych momentach można nawet odebrać to jako próbę pastiszu dokonań wcześniejszych produkcji, a końcowa scena, z której pochodzi zdjęcie główne, przypomina finał superbohaterskiej genezy zapowiadającej coś w przyszłości. Dlatego też koniec końców całość jest niezwykle banalna. Prawdopodobnie Shaft jest w jakimś stopniu świadomie tworzony w taki, a nie inny sposób. Tak jakby twórcom nie zależało na fabule (co jest dość odczuwalne...), ale na tym, co się dzieje obok tego wszystkiego. Na zderzeniu pokoleń Shaftów, komediowych niepoprawnie politycznych scenach, których jest multum, i wspomnianej genezie, która ma doprowadzić do zjednoczenia trzech pokoleń rodziny. Dlatego szybko czuć, że konwencja jest nastawiona na rozrywkę, by rozbawić tymi interakcjami, a gdy Samuel L. Jackson wkracza do akcji, staje się tym, kogo fani lubią najbardziej oglądać na ekranie. W zderzeniu ze swoim filmowym synem daje wiele momentów dziwnych, nieraz zabawnych, a czasem chybionych. Koniec końców jednak wychodzi z tego bardziej komedia niż cokolwiek innego, bo jak wspomniałem thriller z tego fatalny, a film akcji prawdopodobnie jeszcze gorszy, bo strzelaniny są kiepsko nakręcone. Trzeba jednak przyznać, że ta humorystyczna warstwa daje dziwnie przyjemną frajdę, która sprawia, że wiele tych niedoskonałości przestaje mieć większe znaczenie. Są obecne, wpływają na ocenę, dostrzegamy je, ale nie zmieniają faktu, że jest to seans udany, podczas którego naprawdę można się pośmiać. Być może nie jest to coś, czego oczekiwałem po Shafcie, ale wychodzi to nieźle.  Problem Shafta jest taki, że sprawia wrażenie jakbyśmy oglądali pilot serialu, który powstałby może z dekadę temu, a który nigdy nie doczeka się kontynuacji (klapa w USA, gdyby nie Netflix studio liczyłoby duże straty). Czuć to w budowie opowieści prowadzącej do współpracy Shaftów i sugestii ich dalszych przygód. Taki cliffhanger typowo serialowy, który zamiast zachęcać do ewentualnego sequela, psuje wrażenie i podkreśla problem braku pomysłu na wykorzystanie potencjału, jaki niosło spotkanie tych trzech pokoleń bohaterów. Tu można było zbudować dobrą, zamkniętą historię bez otwartych furtek w takim stylu. Shaft 2019 to solidne kino, które wymaga od widza dystansu i wyłączenia myślenia. Taka wakacyjna propozycja na lato, aby pośmiać się i popatrzeć na Samuela L. Jacksona, który czuje się jak ryba w wodzie. Nie zmienia to jednak faktu, że całość jest wykonana przeciętnie, scenariusz jest fatalny, a historia i rozwiązania fabularne aż zanadto nudne. Gdyby u nas to weszło do kin, odradzałbym, bo jest to film, jakich wiele, ale dzięki innej formie dystrybucji poza USA trochę to zyskuje. Rozrywka wpisuje w typowy guilty pleasure, czyli wiemy, że to złe, ale daje zaskakującą frajdę i dlatego 6/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj