Pierwszy "Silent Hill" w reżyserii Christophe'a Gansa to według mnie najlepsza adaptacja gry wideo, jaka do tej pory powstała. Chociaż Francuz nie wzorował się jakoś szczególnie na żadnej konkretnej części, tylko opowiedział własną historię, to doskonale rozumiał jej założenia i udało mu się zachować jej ducha. Film miał ciężki, duszny klimat i był wizualnie olśniewający, o ile można tak powiedzieć w przypadku kina grozy. Fabularnie również obyło się bez większych zastrzeżeń. Powstała produkcja ze wszech miar udana, która nie szargała dobrego imienia oryginału. Kiedy więc zapowiedziano sequel, moje serce się uradowało. Doniesienia z planu były nieliczne, ale za to napawały optymizmem. Tych kilka zdjęć, które wpłynęło do sieci, miało klimat; szczególnie Adelaide Clemens ucharakteryzowana na Heather prezentowała się wspaniale. W dodatku nowy reżyser zarzekał się, że jest ogromnym fanem serii i od dawna się w nią zagrywa. Na pierwszy trailer długo przyszło widzom czekać, gdyż machina marketingowa ruszyła dopiero na krótko przed premierą filmu. Zwiastun sprawiał całkiem dobre wrażenie, choć widać było, iż wiele scen tworzono pod efekt 3D. Mimo wszystko nie było większych podstaw do niepokoju, a później nadszedł czas, w którym "Silent Hill: Apokalipsa" zagościł wreszcie w kinach. Wówczas każdy otrzymał możliwość zweryfikowania słów Bassetta i sprawdzenia, jaki z niego fan. Prawda okazała się bolesna, bo mężczyzna to po prostu zwykły partacz.
©2013 Monolith
Trzecia część gry, na której wzorowano obraz, posiada najmniej skomplikowaną konstrukcję fabularną ze wszystkich odsłon i jej ekranizacja nie powinna stanowić większej przeszkody nawet dla średnio utalentowanego filmowca. Ale, jak widać, nawet i to jest ponad siły co niektórych "twórców" z Hollywood. Z Bassettem jest taki problem, że kompletnie nie rozumie on zamysłu twórców tej kultowej już serii i celu, jaki im przyświecał. Cykl Konami od zawsze orbitował wokół horroru psychologicznego, w który należało się odpowiednio "wgryźć", aby w pełni zrozumieć przedstawione wydarzenia. Dopiero po zdarciu wierzchniej, najbardziej oczywistej warstwy, dotrzeć można było do tych położonych o wiele głębiej, odczytywanych na poziomie metaforycznym. Nic nie było przypadkowe, a każdy potwór nabierał nagle znaczenia symbolicznego. Seria nigdy też nie epatowała niepotrzebnym gore, strasząc raczej w sposób niebezpośredni: za pomocą niepokojącej atmosfery, sugestywnej muzyki oraz tego, czego nie mogliśmy dostrzec. O tym, że reżyser nie odrobił pracy domowej, możemy przekonać się już na początku filmu, kiedy to raczy nas widokiem dzieci obżerających się hamburgerami z ludzkiego mięsa, patroszeniem żywych jeszcze nieszczęśników itp. atrakcjami, których w dalszej części filmu również nie brakuje. Owe motywy pasują do konwencji obranej przez Japończyków jak pięść do nosa i mogłyby się sprawdzić w jakimś podrzędnym B-klasowcu z gatunku torture-porn, a nie produkcji, na tytuł której składają się słowa "Silent Hill". Gwoździem do trumny okazał się pojedynek Piramidogłowego z jakimś Cenobitą, który najwyraźniej zbiegł z planu "Hellraisera".
Wątpliwości budzić może też naciągane kontynuowanie wątków z poprzedniego filmu, który stanowił przecież zamkniętą całość i jego zakończenie raczej nie pozostawiało furtki dla bezpośredniego sequela. A wygląda to mniej więcej tak, że Rose przy pomocy niekompletnej pieczęci Metatrona odsyła Sharon do naszego świata, ale sama pozostaje uwięziona w innym wymiarze. Kierując się jednak dobrem dziecka, prosi Harry'ego, by za wszelką cenę chronił dziewczynkę. Od tamtej pory ojciec wraz z córką stale zmieniają miejsce zamieszkania, uciekając przed podążającym ich tropem kultem. Na sposób powiązania obu filmów można jeszcze przymknąć oko, gdyby sama historia rozwijała się jak w grze, ale tak nie jest. Wszystko zostało do bólu uproszczone i sprowadzone do biegania z jednej lokacji do drugiej. Chwilami można odnieść wrażenie, że reżyser kwestię ekranizacji potraktował zbyt dosłownie i na ekran kinowy przeniósł także gameplay. W efekcie brakuje miejsca na samą historię; zamiast tego jest parcie przed siebie i zaliczanie kolejnych punktów na mapie, zupełnie jakby Bassett za cel postawił sobie ukazanie jak największej liczby miejscówek z gry.
©2013 Monolith
Nie przypadło mi do gustu to, jak potraktowano tutaj Vincenta. Stał się on postacią zwyczajnie mdłą i nieciekawą, w dodatku zauroczoną Heather. A przecież w oryginale to bardzo złożona i niejednoznaczna osobowość. Można czynić zarzuty w stronę Kita Haringtona (Jon Snow z Gry o tron), że kiepsko zagrał, ale po co, skoro wina leży przede wszystkim po stronie scenarzysty, który po prostu napisał postać płaską niczym biust modelki cierpiącej na anoreksję. Najlepiej wypada Adelaide Clemens, która przekonuje tak urodą, jak i charakterem zbliżonym do pierwowzoru, chociaż i w tym przypadku bohaterkę tę można było rozpisać znacznie lepiej. Sean Bean i Radha Mitchell to z kolei występy bardziej epizodyczne - Australijka pojawia się raptem w jednej scenie - o których nawet nie da się za wiele powiedzieć.
Wydawać by się mogło, że "Silent Hill: Apokalipsa" to porażka na całej linii i obraz niewart naszego czasu. Jest w tym sporo prawdy, jeśli film ten traktować wyłącznie jako ekranizację świetnej gry, bo wówczas kompletnie się nie sprawdza. Wystarczy jednak podejść do tej produkcji jak do niezobowiązującego horroru, aby całkiem nieźle się bawić. Szybkie tempo nie pozwala się nudzić, efekty przyciągają wzrok, a krwawe sceny zadowolą miłośników lejącej się posoki. Mocną stroną filmu Bassetta są także klimatyczne scenografie, w które włożono sporo pracy. Opuszczony szpital psychiatryczny, spowity mrokiem park rozrywki czy ciasne uliczki miasteczka stanowią potężne narzędzie do budowania nastroju i niepokojącej atmosfery. Niestety Amerykanin jest zbyt nieudolnym rzemieślnikiem, aby wykrzesać z tych lokacji choćby połowę drzemiącego w nich potencjału, przez co nie imponują tak, jak powinny. Cieszy natomiast ograniczenie CGI i postawienie na efekty praktyczne i charakteryzację. Za wyjątkiem złożonego z manekinów pająka, wszystkie maszkary tworzono tradycyjnymi metodami, dzięki czemu prezentują się naprawdę dobrze.
©2013 Monolith
Polskie wydanie jest ubogie w dodatki i oferuje jedynie zwiastun. Szkoda, że nie pokuszono się o umieszczenie na płycie chociażby rozszerzonych i usuniętych scen bądź kulisów powstawania filmu, jakie znaleźć można na zagranicznych wydawnictwach. Z pewnością byłby to solidny argument przemawiający za zakupem.
Seans "Apokalipsy" mija szybko, a film całkiem nieźle sprawdza się jako tytuł, który można zapuścić w deszczowy wieczór. Gorzej, jeśli nagle przypomnimy sobie, że to przecież adaptacja bardzo dobrej gry, bo wtedy dopadnie nas żal, rozpacz i pragnienie potraktowania blenderem klejnotów Bassetta. To mogła być naprawdę udana kontynuacja, która z szacunkiem traktowałaby dzieło Konami. Ostatecznie jednak otrzymaliśmy produkt, w którym z oryginalnej serii "Silent Hill" pozostała jedynie muzyka. Dla fanów cyklu mimo wszystko jest to pozycja obowiązkowa, pozostali zaś, niezaznajomieni z pierwowzorem i pozbawieni uprzedzeń, mogą sprawdzić, co to za twór - a nuż się spodoba.
Ocena: 5/10
Tytuł oryginału: Silent Hill: Revelation
Reżyseria: Michael J. Bassett
Produkcja: Stany Zjednoczone, 2012
Czas trwania: 91 minut
Dźwięk: DD 5.1 angielski, polski (lektor)
Występują: Adelaide Clemens, Kit Harington, Sean Bean, Radha Mitchell, Carrie-Anne Moss
Dystrybucja: Monolith
Napisy: polskie
Dodatki: zwiastun
Sugerowana cena: 49,99zł