Fabuła poprzedniej części kręciła się przede wszystkim wokół śmierci Giny Zły Koń. Główny bohater i zarazem jej syn, Dashiell, w swoim stylu próbował wyprzeć ów fakt, natomiast dla Lincolna Czerwonego Kruka odejście dawnej kochanki stanowiło rodzaj punktu przełomowego. To ów bohater, widoczny zresztą na okładce drugiego tomu, dokonywał najważniejszych wyborów. Tym z pewnością było postawienie wszystkiego na jedną kartę i zareagowanie na czyny przerażającego pana Brassa, wysłannika azjatyckiej mafii, który swoimi barbarzyńskimi metodami miał za zadanie zaprowadzić w rezerwacie porządek. Coś najwyraźniej pękło w zbrukanej duszy niemłodego już wodza i postanowił on rozegrać wszystko na swoich warunkach. Odstrzelił dwóch pomagierów Brassa, a jego samego, jak przekonujemy się w najnowszym tomie, umieścił w celi posterunku indiańskiej policji, zastanawiając się przy tym co dalej - bo przecież ma świadomość, że nie obejdzie się bez konsekwencji. To prawda, Dashiell w pewnym momencie zszedł na drugi plan, a jego krecia robota w roli agenta FBI stanęła w miejscu. Co obecnie robi główny bohater? Upadla się do pary z Carlą, córką wodza, najwyraźniej znajdując w tym stanie rodzaj desperacko-perwersyjnej przyjemności. Nie znaczy to, że w Scalped Vol. 3 nic się nie dzieje. Na początku twórcy serwują nam opowieść z całkiem nową postacią, zmierzającą do kasyna w rezerwacie i najwyraźniej zamierzającą mocno tam namieszać. Tak się rzeczywiście za jakiś czas stanie, a wplątany w tę intrygę Dashiell przeżyje - nie do końca wiedząc co się wokół niego dzieje - małe piekło. Zanim to jednak nastąpi, musimy pochłonąć trzy arcyważne zeszyty, przybliżające nam pobocznych bohaterów serii i ich motywacje. W dwóch z nich zajrzymy w mroczną przeszłość Diesela oraz widocznego na świetnie zaprojektowanej, pełnej rozgardiaszu okładce niniejszego albumu, agenta Nitza. Pierwszy z nich to, jak pamiętamy zwalisty, brutalny białas uważający się za Indianina i podobnie jak Dashiell pracujący dla FBI. Drugi to próbujący od ponad ćwierć wieku dopaść zabójców swoich kolegów i niecofający się przed niczym rządowy agent. Obaj z przeszłością nie do pozazdroszczenia, tłumaczącą ich obecny sposób na życie.
Źródło: Egmont
Natomiast trzeci zeszyt przynosi rozwiązanie zagadki, wokół której Aaron krążył od początku, cały czas podrzucając nam tylko strzępki wydarzenia. Dowiemy się w końcu co naprawdę wydarzyło się podczas strzelaniny w 1975 roku i kto pociągnął za spust. Pragnęliśmy tej wiedzy, ale w efekcie bardziej niż satysfakcjonować wpędza nas ona w poczucie bezsensu. To dramatyczne wydarzenie było  bowiem katalizatorem przyszłych nieszczęść i rozpadu ludzkich więzi, z których przytłaczającym pokłosiem obcujemy w teraźniejszości bohaterów. Cóż jeszcze? Dalej dostajemy pięcioczęściową, niezwykle ważną i zamykającą pewien etap historię zatytułowaną Podgryzanie, po której nic już nie będzie takie samo. W układance Aarona wątki kumulują się niczym w szekspirowskim dramacie, wpływając na losy każdej z postaci. Gdzieś nad tymi wydarzeniami unosi się wyższy świat, razem z niepoznawalnym planem duchowej, potężnej siły, którą wyczuwa, albo sobie jedynie o niej roi najbardziej enigmatyczny bohater Skalpu, czyli Catcher. To ktoś, kto doszedł kiedyś na do kresu ciemności i być może to pozwala mu widzieć teraz rzeczy inaczej, widzieć więcej niż wszyscy. Ów zabieg dodaje całej historii metafizycznego posmaku, albo po prostu z góry zaplanowanej, mistrzowskiej rozgrywki szachowej. Tak, takie uczucie rodzi się w głowie podczas czytania trzeciej części Skalpu: uczucie, że mamy do czynienia z dziełem mistrzowskim. I ponownie, jak przy okazji pierwszego tomu, nasuwają się skojarzenia z Banshee.
Źródło: Świat Komiksu
Ot choćby pogrążony w rozpaczy, zdołowany Dashiell - czyż nie przypomina nam sponiewieranego życiem, bezradnego Lucasa Hooda z początku czwartego sezonu? A pamiętacie najlepszy chyba odcinek serialu, ten z walką Burtona i Noli oraz porwaniem Hooda i agenta Phillipsa? Porównywalne emocje dostajemy w Podgryzaniu, kiedy to w bohaterach bierze górę determinacja i żądza krwi, a od strasznych czynów ważniejsze mogą stać się zbiegi okoliczności. Zapanowanie nad tą materią wymagało nie lada talentu, stąd też taka ocena, dziesięć na dziesięć, za dostarczenie smolistej, niech będzie że depresyjnej, ale z pewnością stuprocentowej, genialnie zaaranżowanej rozrywki. Dziesięć na dziesięć. Dokładnie jak w przypadku przywołanego odcinka Banshee.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj