Nie wiem, jak to jest, ale gdziekolwiek Sarah Wayne Callies występuje, zawsze dostaje role postaci strasznie irytujących. Było tak we wcześniejszych sezonach Prison Break, w The Walking Dead czy ostatnio w Colony. Jest też i teraz, dlatego trudno ogląda się jej wątek, szczególnie, że jej bohaterka nadal jest trochę zbyt naiwna i nie wzbudza sympatii. Fakt, że jej mąż podobno spotkał się z mordercami, by ich przekonać do zrezygnowania ze zlecenia lub przekupić, jest po prostu idiotyczny i absurdalny. Odcinek sugeruje, że Sara wierzy mężowi, co mam nadzieję jest mylne, bo to wyjaśnienie jest za bardzo naciągane. Naprawdę mogli wymyślić coś przekonującego, bo to brzmi jak wątek z serialu komediowego. To jest zdecydowanie ważny odcinek, bo oferuje widzom to, na co czekali od początku, czyli wyjaśnienie, dlaczego Michael tak właściwie żyje. Wydaje się, że żaden scenariusz nie byłby w tym miejscu wystarczająco wiarygodny czy satysfakcjonujący, ponieważ fakt wskrzeszenia Michaela po wydarzeniach z poprzednich sezonów nie ma większego sensu. Wiemy teraz, że choroba i śmierć była upozorowana, czyli coś, czego mogliśmy się domyśleć. Problem mam z wprowadzeniem tajnej organizacji z superszefem zwanym Posejdon, który zatrudnia Michaela do wyrywania ludzi z więzień. Plus za trzymanie się kurczowo fabuły związanej z tytułem serialu, bo trzeci i czwarty sezon za bardzo od tego odchodziły. Jednocześnie jednak za bardzo ten wątek jedzie mi tym, co prezentowano widzom w tamtych sezonach. Konspiracje i tajne organizacje nie pasują do konwencji Prison Break, która dobrze działała w pierwszych dwóch sezonach. Dlatego też koniec końców wyjaśnienie Michaela choć samo w sobie zrozumiałe i wiarygodne, wywołuje mieszane odczucia. Nie mogę narzekać na akcję w tym odcinku, bo tempo jest dobre, jest dynamicznie i zagrożenie życia bohaterów cały czas jest wysokie. Innymi słowy jest to, za co lubię Skazanego na śmierć. Bliżej temu do wydarzeń 2. sezonu, gdy bohaterowie przed pościgiem próbowali uciec. Tym razem z kraju, więc czemu nie? Jest to dobry pomysł, a wsadzenie im na plecy terrorystów w miarę pasuje. Jest ciekawie na tyle, by angażować się w ich ucieczkę i zastanawiać się, jaki będzie kolejny krok. Szczególnie, że w każdym momencie wszystko nie idzie zgodnie z planem. W tym wszystkim jest też trochę głupotek, które nie działają najlepiej. Mamy Koreańczyka, który jest fanatykiem zespołu Queen. Tylko tym swoim zachowaniem, śpiewaniem i ciągłym gadaniem o prochach Freddie'ego Mercury'ego, szybko zaczyna irytować, bo to ani czas, ani miejsce na takie rozmowy. A rozwiązanie problemy terrorystów, których z niewiadomych przyczyn było tylko dwóch, jest zbyt banalnie i kiczowate. Gorzej jednak jest z homoseksualnym bohaterem, który ginie trochę w głupi sposób, poświęcając się dla grupy. Jasne, z jednej strony plus za takie zachowanie, ale z drugiej z kilometra szło przewidzieć, że on odejdzie w tym odcinku. Podczas sceny, gdy prosił, by go zabić, bo zrobił mu straszne rzeczy było to bardzo odczuwalne. Dlatego też ani to emocjonujące, ani zaskakujące. Pomimo niektórych głupotek i naciągań dobrze mi się ogląda ten serial. Jest to rzecz dość prosta, czasem zbyt absurdalna (czemu oni czekają jak terroryści podjadą na tyle blisko, by światłą z aut ich w całości oświetliły?), ale przyjemna. Nie ma to poziomu pierwszych dwóch sezonów, ale ma ma momenty, które sprawiają ,że jest to coś ciekawszego niż ostatnie dwie serie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj