Każdy, kto widział film Snowpiercer: Arka przyszłości, wie mniej więcej, czego się spodziewać po serialu, gdyż fundament fabuły jest bardzo podobny. Świat przyszłości przedstawia zamarzniętą Ziemię i ocalałych w arce, czyli tytułowym pociągu podróżującym po całym świecie. Wszystkie elementy są na swoim miejscu: nierówność społeczna (biedni z tyłu, bogaci w przednich wagonach), walka o zmianę sytuacji, powolne zatracanie człowieczeństwa i ostateczny cel, czyli zdobycie władzy nad Snowpiercerem przez tych biednych. Oczywiście to tylko czubek góry lodowej, bo serial ma ten koncept rozbudować i pokazać bardziej szczegółowo panujące w nim prawa. Szkoda, że w tym aspekcie pilot zaledwie powierzchownie dotyka tego tematu, dając zbyt wiele oczywistości. Trzeba przyznać, że początek jest dość klimatyczny, bo twórcy w osobach Graeme'a Mansona (Orphan Black) i Josha Friedmana (Terminator: Kroniki Sary Connor) odwołują się do korzeni Snowpiercera, czyli powieści graficznej. Mamy więc animowany początek, który wprowadza widzów w sytuację świata i apokalipsy, która go dotknęła. Następnie płynnie przechodzi w wersję aktorską, pokazując desperacką walkę o miejsce w pociągu. To zdecydowanie dobry pomysł i tak samo też wykonany.
fot. Justina Mintz/TBS/EW
+14 więcej
Szybko dowiadujemy się, że główny bohater to Andre Layton (Daveed Diggs), który jest postacią skonstruowaną na bazie prostych, wręcz banalnych cech charakteru. Typowy rycerz w lśniącej zbroi, lider i zarazem były detektyw z policji, który staje się celem władz pociągu. Jest to malutki spoiler - jego funkcja w starym świecie okazuje się jednym z fundamentów fabuły, a to sugeruje, że w jakimś stopniu Snowpiercer będzie serialem kryminalnym. Dość dziwna decyzja, biorąc pod uwagę potencjał futurystycznej codzienności na pokładzie pędzącego pociągu, i na razie mało przekonująca. Wiemy, że motywacje bohatera są zupełnie inne i wręcz stają się oczywiste, jednak na pierwszym planie znajdzie się jego śledztwo. Przynajmniej przez jakiś czas.  Wydaje się, że to wątek w stylu: idziemy na łatwiznę, ale jakiś potencjał w nim drzemie. Ciekawe, jak twórcy zechcą to wykorzystać.  Historia rozgrywa się siedem lat po apokalipsie (dla porównania film to 15 lat po). W serialowej wersji brakuje pazura, artystycznej wizji i wykonania ponad telewizyjny, przeciętny poziom. Czy to w stylu wizualnym pokazującym ciasne korytarze pociągu (sceny ukazujące świat łącznie trwają z 20 sekund), czy nawet w brutalnych i krwawych momentach, których temu odcinkowi nie brakuje - wszystko wydaje się dziwnie zwyczajne, mało pomysłowe i takie nijakie. Nie ma to unikalnego stylu i klimatu. Każdy aspekt odcinka to "oczekiwane oczywistości": bunt biednych mieszkańców, burżujstwo bogaczy i tym podobne. Trudno doszukać się w pierwszym odcinku czegoś ekscytującego, co choćby zapowiadały zwiastuny. Pilot ma problem scenariuszowy, który nie pozwala wybrzmieć postaciom i pokazać coś mogącego nas zaintrygować. Wszyscy bohaterowie to stereotypy grane przez aktorów w oczekiwany i - powtórzę to słowo - oczywisty sposób. Nawet taka wybitna postać jak Jennifer Connelly po prostu jest, ale nic tutaj nie wnosi. Trudno w tej schematycznej strukturze znaleźć coś naprawdę ekscytującego czy wywołującego większe emocje.  Nie mogę jednak powiedzieć, że Snowpiercer pozostawia po sobie złe wrażenie. Siłą rzeczy będziemy ten serial porównywać ze świetnym filmem wybitnego reżysera Bong Joon-ho (zdobywca Oscara za Parasite), na którego tle wypada tak sobie. Kłopot w tym, że nawet bez tego po prostu czuć, że pilot niczym nie zachwyca, nie wzbudza emocji, a jest nam obojętny. Potencjał jest dostrzegalny i być może kolejne odcinki pozwolą się tej koncepcji rozwinąć, bo jak na razie Snowpiercer okazuje się rozczarowujący. To za mało, bo wyciągnąć z tego pomysłu można o wiele więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj