Snowpiercer zaczyna przypomnieć przeciętny serial kryminalny osadzony w klimacie postapo. Historia tajemniczego morderstwa jest główną osią fabuły drugiego odcinka, a śledztwo twórcy  prowadzą po linii najmniejszego oporu. Tak wręcz dosłownie od punktu A do punktu B - bez zbijania z tropu, angażowania ciekawymi rozwiązaniami i pomysłami czy choćby wprowadzeniem jakichkolwiek twistów. Tak nie prowadzi się wątków kryminalnych, bo nie są w stanie zainteresować widza czy zmotywować go do zastanawiania się, o co chodzi i do czego to może zmierzać. Nawet odnalezienie kończyn ofiary i efekciarska scena z rzeźnikiem wiele tutaj nie zmieniają. Ot, fabuła rusza do określonego punktu i koniec. Pozostaje obojętność. Obok tego mamy wątek Andre, który chce za wszelka cenę ogarnąć plan pociągu do planowanej rewolucji. Wykorzystuje więc wszelkie szanse, by coś zyskać, ale zasadniczo nic z tego nie wynika. A scena jego wyjścia z celi i afery, która chwilę później następuje, jest festiwalem niedorzeczności, jakich serial z takimi ambicjami nie powinien mieć. Trudno zrozumieć, co bohater chciał osiągnąć, wychodząc w nocy, przecież nie miał możliwości znalezienia kryjówki. To wszystko nie trzyma się kupy. Pierwszy raz twórcy Snowpiercer pokazują działania mrozu na zewnątrz pociągu. Pierwsza scena jest w dużej mierze przejmująca, bo budzi totalną antypatię do bogatych i sympatię do biednych. To jest klarowny sygnał, że scenarzystom w żadnej mierze nie zależy na dwuznaczności czy pogłębianiu tej historii. Mamy od razu wiedzieć, kto jest zły, a kto dobry. Koniec. Dlatego też scena z ukaraniem kobiety poprzez odmrożenie ręki jedynie to pogłębia. Notabene jest ona sama w sobie trochę niedorzeczna, bo widzimy specjalny otwór w wagonie na to, by takową rękę móc wyciągnąć na zewnątrz. Tak jakby ktoś przewidział, że to będzie potrzebne, ale przecież ten otwór nie ma żadnego zastosowania poza tym, które widzimy, gdyż przecież biedni weszli tu siłą i ich obecność nie była planowana. Wydaje się to zbyt mocnym naciągnięciem, by móc przymknąć na to oko. Obok tego mamy scenę z rzeźnikiem, w której wagon zostaje zniszczony przez lawinę. Jedyna efektowna scena, która pogłębia problem przez przeciętne efekty specjalne i skupia się na klaustrofobicznej atmosferze serialu.
Źródło: TNT
Przynajmniej sensownie wypada scena Andre i Zary. Możemy zrozumieć, co łączyło tych bohaterów i wywnioskować że ta relacja będzie ważna dla dalszego rozwoju fabuły. A jednocześnie cała sekwencja, mająca na celu pokazać różne miejsca w pociągu, pozostawia z niedosytem. Wszystko wydaje się takie zwyczajne, nijakie, bez pomysłu, wręcz oparte na oczywistościach. Twórcy łopatologiczne podkreślają reakcje Andre, które są akcentowane przez montażowe porównanie z niedolą w tylnych wagonach. To zbyt banalne zabiegi manipulujące emocjami widzów. A wręcz powiedziałbym, że wywołują odwrotny efekt od zamierzonego. Snowpiercer nie ogląda się źle, bo tempo jest dobre, a różne banalne rozwiązania nie przytłaczają wartości rozrywkowej. Jednak biorąc pod uwagę potencjał całej historii, trudno nie kryć rozczarowania. Po dwóch odcinkach dostajemy oczywistości, banalne rozwiązania i fundament w postaci intrygi kryminalnej. Można było oczekiwać więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj