Snowpiercer prezentuje dość oczywisty rozwój fabularny, biorąc pod uwagę absurdalne decyzje z poprzedniego odcinka. Melanie więc dąży do odkrycia Andre i zakończenia problemów, które przyprawiają ją o ból głowy. Ten odcinek ma pokazać ją w stanie jakiejś desperacji i pogubienia, gdy nie może sprostać sytuacji. Jak zawsze twórcy marnują potencjał, bo zamiast wykorzystać talent Jennifer Connelly do rozwoju postaci, przechodzę ze skrajności w skrajność, zmuszając ją do podejmowania kolejnych absurdalnych decyzji.
Problem jest taki, że każdy aspekt fabuły jest łopatologiczny i przewidywalny. Zarah zdradza Josie, by ratować swoje nienarodzone dziecko. To ruch oczywisty, więc trudno jakoś krytykować wykorzystanie tego przez Melanie. Gdy jednak dochodzi do sceny przesłuchania Josie, twórcy znów popisują się scenariuszową niefrasobliwością. Trudno nie zareagować zdziwieniem, gdy Josie na wstępie zdradza Melanie, że wszystko wie o tajemnicy Wilforda, więc ma świadomość, iż nie pozwoli jej żyć. Melanie ani tego nie wiedziała, ani może nawet się nie domyślała. W jakim świecie ktoś z góry zdradza, że coś wie, by umrzeć? Ta scena jest nieporozumieniem. Zresztą mam problem z kwestią tortur, bo znów tajemniczy superpociąg jest zaskakująco dobrze przystosowany do wykorzystania mrozu na zewnątrz do różnych aktywności, co kompletnie nie klei się z tym, co wiemy o pociągu i jego genezie. Zresztą mam też problem z prowadzeniem Katie McGuinness, która strasznie szarżuje i przez to nie mogę uwierzyć w jej emocje. Koniec końców śmierć Josie jest głupia, niepotrzebna i wymuszona, a tym samym osobliwie pusta.
Wszyscy knują i spiskują na tym Snowpiercerze. Jest to już lepsze rozwiązanie, niż robienie z tego serialu marnego kryminału, jak na początku sezonu. Znów jednak twórcy operują kliszami i zbyt banalnymi narzędziami. Kwestia Ruth, która straci lojalność wobec pociągu i Melanie, bo najwyraźniej się obraziła, że trafiła na zły moment, to doskonały dowód. Oczywiście w tej scenie sama Melanie i jej reakcja to kuriozum, bo biorąc pod uwagę, że postacie pracują ze sobą długo, powinna wiedzieć, że z głupotami Ruth w wolny dzień do niej nie przychodzi. Nie ma w tym za grosz przemyślenia i dopracowania. Wszystko zrealizowano po macoszemu.
Showrunnerzy Snowpiercer sami nie wiedzą, jak chcą portretować Melanie, więc Jennifer Connelly popada w różne skrajności. Raz chcą, byśmy nie traktowali jej jako wcielenie zła, więc starają się wzbudzić jakąś sympatię. Gdy jednak postać bezwzględnie torturuje Josie, nie ma tam za grosz wyrzutu sumienia, zawahania, czegokolwiek. Zero niuansów. Scena późniejszego wymiotowania ma nam powiedzieć, jaka Melanie jest biedna, że musi podejmować trudne decyzje. Nie, to nie jest przekonujące, a wręcz jest po prostu głupim banałem i pokazuje kompletny brak pomysłu także od strony reżyserii.
Wiemy więc, że trzecia klasa dołącza do ogona i szykują rewolucję. Przynajmniej w tym aspekcie Snowpiercer potrafi zaintrygować, a wykorzystanie przez Andre seryjnej morderczyni do wprowadzenia zamieszania z przodu pociągu to pomysł całkiem trafny. Jest potencjał na rozruszanie tego serialu. Gdyby nie takie kiczowate sceny, jak moment, gdy na zbliżeniu Andre (w kapturze, taki mroczny...) mówi o wielkiej tajemnicy, można byłoby nie czuć niesmaku, a tak to wciąż gdzieś on tam pozostaje. Mamy tu do czynienia ze zmarnowanym potencjałem przez tworzenie historii po linii najmniejszego oporu.