2. sezon Snowpiercera zapowiadał się ciekawie dzięki pojawieniu się Seana Beana. Co z tego wyszło?
Problemy
Snowpiercera dostrzegalne w pierwszym sezonie powracają w najlepsze. Zbyt często scenariusz wydaje się niedopracowany i przede wszystkim nieprzemyślany. Widać to doskonale po obu stronach konfliktu, który został zarysowany w finale 1. sezonu. Czasem są to dziwne zachowania, a czasem okrutnie schematyczne zagrania, ale najgorzej jest, gdy scenarzyści popadają w totalną przesadę. Gdy w pewnym momencie bohaterowie dokonują ataku na pociąg pana Wilforda, który przecież ma ledwie kilkadziesiąt osób, więc przewagi liczebnej brak, twórcy wyciągają asa z rękawa. Rozumiem, że
Snowpiercer to science fiction, ale nawet w takiej konwencji nie można wprowadzać rzeczy sprzecznych z nią samą. A jak nazwać rosłego wojownika, który wykorzystuje zimno z zewnątrz do walki i nic mu nie jest? To jest nie tylko przekombinowane, ale po prostu głupie. Taki banalny wytrych fabularny, bo jeden dziwny mutant może zatrzymać całą armię.
Na pewno dobrą decyzją i na razie sprawnie wykorzystywaną jest umieszczenie Melanie na pokładzie atakującego pociągu. To pozwala na wspólne sceny pomiędzy najlepszą aktorką serialu, Jennifer Connelly, a debiutującym w roli Wilforda Seanem Beanem, To jest zupełnie inna klasa niż to, co widzieliśmy do tej pory, nawet biorąc pod uwagę, że i tak nie są to sceny najwyższych lotów. Bean ma taką charyzmę w tej roli, że z miejsca staje się mocnym punktem programu i ważną zaletą 2. sezonu. Szkoda tylko, że cały wątek oparty jest na banalnie schematycznej relacji Melanie z jej córką. Dosłownie krok po kroku każdy etap to przewidywalna sztampa o buntowniczej obrażonej kobiecie, która nienawidzi matki za coś, czego tak naprawdę nie zrobiła. Ileż tego typu postaci i wątków widzieliśmy w serialach?
Przynajmniej po stronie
Snowpiercera wszystkie klocki są na swoim miejscu i temat został uporządkowany po wydarzeniach z pierwszej serii, ale stawiam, że to chwilowe. Rozłam jest kwestią czasu. Ich próby odzyskania kontroli spełzły na niczym, a gdyby nie Melanie, byliby na łasce Wilforda. Dlatego tym bardziej intrygująco jest pokazany zamysł fabularny 2. sezonu opierający się na zimnej wojnie pomiędzy pociągami. Na papierze czuć potencjał, ale gdy tak głębiej się zastanowić, to przez ograniczone miejsce trudno z tego coś więcej wyciągnąć. Zwłaszcza można mieć obawy, patrząc, jak twórcy fatalnie prowadzili wątki pierwszej serii, opierając się raz za razem na pomysłach nieudanych lub niesprawdzających się należycie. To wciąż ta sama ekipa scenarzystów, a pierwszy odcinek nie napawa aż takim optymizmem, by mieć pewność, że 2. sezon będzie lepszy.
Snowpiercer rozpoczyna się przeciętnie. Zalety są dostrzegalne, a Sean Bean sprawdza się w roli Wilforda. Koncept fabularny jest obiecujący, ale scenariusz nadal w zbyt wielu momentach kuleje. Nie porywa, ale daje jakąś iskierkę nadziei na lepsze odcinki. Zwłaszcza koncept padającego śniegu oznaczającego zmiany klimatyczne zapowiada się nieźle.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h