Zakończony właśnie sezon Star Trek: Picard miał być wiwisekcją Jeana-Luca zdradzającą, dlaczego bohater stał się pewnego rodzaju pracoholikiem, który nie potrafi nawiązać więzi z drugą osobą. Tak można interpretować zamiary twórców. Teoretycznie to dobry pomysł z potencjałem pogłębienia rysu psychologicznego Picarda. A jednak zaszwankowało rozpisanie tego na sezon. Poprzedni odcinek odkrył, że cały motyw z samobójstwem matki Jeana-Luca to bolesna oczywistość rozwleczona na cały sezon. Podsumować ten wątek można jednym zdaniem, z którego tak naprawdę niewiele wynika. Niby Jean-Luc miał poradzić sobie z dawną traumą i się otworzyć – co też dzieje się w finale, ale wartości to nie ma żadnej. Jest to zbyt płytkie emocjonalnie i charakterologicznie. Zawęża się do ogólników, które pozostawiają z niesmakiem, że twórcy nie potrafili skorzystać z szansy na coś więcej. Szkoda, że tak zepsuli wątek matki Picarda. Powierzchowność motywu jest duża, więc gdy koniec końców dostajemy kluczową scenę rozmowy Q z Jeanem-Lukiem, przestaje ona mieć znaczenie. Jednocześnie jest to najlepsza scena 2. sezonu. Aż żal, że tak bardzo zmarnowano potencjał powrotu Q, który został zminimalizowany, by ustąpić miejsca wątkowi królowej Borg. Ich wspólna rozmowa ma w sobie wiele prawdziwych emocji, które potrafią nie tylko zadziałać na widzów, ale też stosownie pogłębić relację tych bohaterów. To sprawia, że pożegnanie Q jest godne i na swój sposób poruszające. Takich chwil powinno być więcej w tym sezonie.
fot. materiały prasowe
+3 więcej
Mam problem z wątkiem Tallinn, bo ta śmierć nie ma najmniejszego sensu. Jej zachowanie, gdy udawała Renee rzucającą się w ramiona Soonga, to totalny absurd. Bohaterka doskonale wiedziała, jakie są jego zamiary. Twórcy poszli w ten sposób na łatwiznę. Takiej niezrozumiałej i pozbawionej kreatywności decyzji nie można im wybaczyć. Wątek królowej Borg wcale nie poprawia tej sytuacji – pomijając fakt, że Alison Pill wydaje się kompletnie nie pasować do roli Jurati. Bohaterowie tej rasy byli interesującymi złoczyńcami.  Twórcy niepotrzebnie ich zmienili. To wzbudziło jedynie zdenerwowanie, bo choć sam motyw ma potencjał (w końcu odświeża znane nam postacie), to jest nietrafiony w tym serialu. Zaprezentowano go tak łopatologicznie i górnolotnie, że w kluczowych scenach trudno traktować poważnie ten finał. Festiwal oczywistości i nudy.  Oczywiście, finał 2. sezonu Star Trek: Picard miał przyzwoite momenty. Uczucie między Siedem i Raffi ma sens, a pojawienie się Wesleya Crushera to duży plus, który sugeruje, że będzie spin-off! Jeśli chodzi o 3. sezon, to daleko mi do optymizmu. Ta grupa scenarzystów pokazała, że nie radzi sobie z wymyślaniem nowych pomysłów i rozpisaniem ich na odcinki. Zmiany w obsadzie (odeszło sporo osób) dają pewne nadzieje, że 3. seria skupi się na bohaterach Następnego pokolenia. Obawiam się jednak, że twórcy nie wyciągną wniosków z popełnionych błędów. 2. sezon wypadł blado. Większość odcinków sprawiała wrażenie niepotrzebnych zapychaczy. Jean-Luc Picard zasługuje na więcej. 2. sezon Star Trek: Picard nie jest może tak zły, jak ostatnie serie Star Trek: Discovery, ale czy to wiele zmienia? Nadal jest to marnowanie potencjału i brak dobrego pomysłu na historię. Szkoda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj