Star Wars Rebels ("Star Wars Rebels") pomimo tego, że stylem animacji i budowaniem historii mogą się podobać młodszym, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z kosmiczną sagą, to bez wątpienia największą gratkę stanowić będą dla wieloletnich fanów, obcykanych przynajmniej w filmach Lucasa. Tym samym nowa produkcja Disneya ma drugie dno. Pod otoczką produkcji pełnej klisz, którą się jednak wyjątkowo przyjemnie ogląda, chowa się pełno nawiązań i mrugnięć do fanów. W 2. odcinku jest ich aż nadto.
Fabuła nie jest szczególnie porywająca, choć dzięki niej możemy lepiej poznać jedną z postaci. Poprzez krótkie dialogi i nawiązania dowiadujemy się nieco o przeszłości Zeba. Podoba mi się, że twórcy nie stawiają na podniosłe rozmowy i przepełnione pompatycznością dialogi czy monologi postaci. Akcja szybko gna naprzód, tempo narracji jest wyjątkowo sprawne, a 20-minutowe odcinki świetnie się sprawdzają. Zapewne w dalszej części sezonu nieraz zostaniemy uraczeni 2- lub 3-odcinkową fabułą, ale akurat w 2. odcinku udało się wystarczająco wiele zmieścić.
Historia skupia się na codzienności, która dopada ekipę rebeliantów. Brakuje im jedzenia, zapasów, paliwa i innych najpotrzebniejszych rzeczy. Podejmują się więc nowego zadania - zdobycia nielegalnej broni, mogącej nie tylko wyłączać całą elektronikę statku, ale i niszczyć ludzkie życia w sposób wyjątkowo okrutny. I byłby to zwykły odcinek, niewyróżniający się niczym szczególnym, gdyby nie dwójka znanych robotów. Tak, sławetni R2-D2 i C-3PO powracają! Nic w tym szczególnego, gdyż tę dwójkę można podziwiać w niemal każdej produkcji, ale na pewno jest to miły akcent. Szczególnie kiedy dodamy do tego także krótki występ senatora Organy.
Fabuła jest pełna klisz, ale dobrze wpisuje się w gwiezdnowojenny schemat. Całość broni się przede wszystkim dobrym wyważeniem pomiędzy akcją a humorem. Sporo tutaj scen, które mogą się podobać, dużo także niewymuszonego humoru. Razi nadal traktowanie szturmowców, którzy są po prostu mięchem armatnim, do tego niezbyt bystrym. Jak już zostało wspomniane w recenzji pilota serialu, nie czuć tutaj potęgi Imperium. O Inkwizytorze cisza, a działania antagonistów są bardzo lokalne. Możliwe, że w dalszej części sezonu, kiedy pojawi się wspomniany Inkwizytor, skala działań rozrośnie się. Obecnie rebelianci działają raczej w obrębie jednej planety i jej okolicy. Nie jest to zły pomysł, ale po Gwiezdnych Wojnach i Wojnach Klonów wszyscy spodziewali się znacznie większego rozmachu.
Nadal nie jestem w pełni przekonany do animacji. Bardzo podobają mi się widoki, mniej postacie. W porównaniu do bogatego tła są one aż nazbyt uproszczone. Szczególnie widać to przy animacji włosów, które wyglądają niczym nałożony hełm. Nie najlepiej wygląda także sama animacja postaci - sposób poruszania się, biegania czy skakania przywodzi na myśl wspomniane już w poprzedniej recenzji szmaciane lalki, a i nie za dobrze wpływa na realizm świata przedstawionego. I o ile zdaję sobie sprawę, że Ezra niejednokrotnie korzysta z zalążków budzącej się w nim mocy, tak większość postaci zachowuje się, jakby prawa grawitacji ich nie obowiązywały. Jeżeli serial ma być wprowadzeniem do nowych filmów kinowych, to twórcy powinni bardziej zwracać na to uwagę.
Czytaj również: "Star Wars Rebelianci" - James Earl Jones jako Darth Vader
Nie zmienia to faktu, że Star Wars Rebels to lekka i przyjemna produkcja. Widać, że twórcy pomimo wyrzucenia do kosza całego Expanded Universe pozostają wierni oryginalnym filmom. Słychać to w nieco przerobionej, ale mocno nawiązującej do oryginału muzyce, schematach fabularnych, charakterach postaci. To po prostu Gwiezdne Wojny. I to w całkiem niezłym wydaniu.