W jaki sposób? Z perspektywy oprawcy, tego zimnego zabójcy, który mieszkał przecież kilkadziesiąt metrów za obozową bramą i nawet jeśli nie widział wszystkiego, co tam się dzieje, to na pewno słyszał. Tak jak słyszymy to my, widzowie tego fascynująco pomyślanego, w samym koncepcie niezwykle ryzykownego filmu. Biorąc bowiem pod uwagę fakt, że w centrum holokaustowej opowieści umieszcza się komendanta obozu Auschwitz-Birkenau Rudolfa Hoessa i jego Hedwigę, nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której ten film miałby szansę stać się prostą drogą do uczłowieczenia potwora. Mogłoby się tak stać, gdyby historia trafiła w mniej doświadczone ręce. Jonathan Glazer z operatorem Łukaszem Żalem latami pracowali zarówno nad pomysłem narracyjnym filmu, opartego na powieści Martina Amisa, jak i – co równie w tym wypadku ważne – nad jego stroną wizualną. Ona jest rzeczywiście wyjątkowa, nietuzinkowa. Obserwujemy bohaterów w każdej sekundzie życia, z kilku kamer, które z nieprawdopodobną płynnością przenikają się, pozostając jednocześnie bardzo statyczne – stoi za tym wielka robota operatora we współpracy z montażystą, który dokonał tutaj katorżniczej wręcz pracy. Abstrahując od samego pomysłu i technicznej realizacji, operatorska robota jest tu szalenie trudna i niezwykle sprytnie pomyślana – trzeba było bowiem uważać, aby nie „wjechać” zbyt mocno do obozu. Dlatego widzimy właściwie tylko komin krematoryjny. Słyszymy jednak dużo więcej i są to dźwięki przerażające, które wstrząsną każdym widzem Strefy Interesów.
foto. materiał prasowy
Kamera Żala nie wchodzi do obozu, ale być może przez to właśnie poczucie zagrożenia i beznadziei wydaje się chwilami bardziej dojmujące niż w tych typowo obozowych historiach, gdy jako widzowie „lądowaliśmy” niemalże w samym krematorium. Tutaj tego nie ma, gdyż Glazer nie ma zamiaru popisywać się efektownością swojej wizji czy reżyserskim ego. Niepokazywanie obozu w historii o obozie nie jest więc pomysłem na zasadzie sztuki dla sztuki, a ma podkreślać oddzielenie tej „wyżej” stojącej „rasy” od tej, która czeka na śmierć. Historia najdłużej urzędującego komendanta obozu i jego żony okazała się do tego najlepszą drogą. To oni są uosobieniem słynnej arendtowskiej banalności zła. Paradoksalnie to Hedwiga wydaje się osobą bardziej cyniczną, która na zimno podchodzi do konkretnych życiowych czynności, jakby w ogóle nie zauważała, że kilkadziesiąt metrów dalej trwa operacja wymordowania narodu żydowskiego – niesamowita w tej roli jest Sandra Huller, idealnie oddaje kompletne oderwanie od rzeczywistości swojej bohaterki, jej brak szacunku dla życia oraz (jak się w końcu okaże złudną) pewność siebie. W porównaniu z nią Rudolf zachowuje się trochę jak dziecko we mgle, które cieszy się, że dostaje nowe zabawki. Zwróćcie choćby uwagę, jak reaguje na to, że węgierska operacja nazywana będzie Operacją Hoess – nie potrafi ukryć ekscytacji, dziecięcej wręcz radości, że został tak „doceniony”, że to on jest w procesie Holokaustu nie do zastąpienia. W kreacji Christiana Friedela widać doskonale dwoistość Hoessa, który jest trochę dzieciakiem, a trochę człowiekiem-maszyną, bez żadnego zastanowienia wypełniającym powierzone mu zadania. W trakcie obrad Trybunału Norymberskiego Rudolf Hoess wielokrotnie podkreślał, że jego zadaniem jako komendanta obozu nie była analiza rozkazów Himmlera, tylko ich efektywne wykonywanie. A że nie był człowiekiem głupim i potrafił wyciągać wnioski z zastanych okoliczności, w krótkim czasie operacja w Auschwitz-Birkenau okazała się najszybciej realizowaną, stawianą za „wzór” częścią Holokaustu. Taka jest właśnie historia i dziedzictwo tej przerażającej postaci. Glazer w swoim filmie pokazuje, kim był Hoess, ale nie pozostaje tylko nieoceniającym obserwatorem – oskarża choćby Hedwigę o to, że wiedziała o wszystkim, mimo szczątkowych informacji. Musiała wiedzieć. Krytycy będą się zastanawiać, czy powinno się opowiadać tę historii z tej konkretnej perspektywy. Powinno się, bo kino musi iść do przodu, także pod względem języka filmowego, narracji, kontekstów. Nie można jednak nigdy zapominać o ofiarach i dać się ponieść emocjom, które mogłyby doprowadzić do uczłowieczenia potwora. Potwór musi nim pozostać i takim na pewno w Strefie interesów jest Rudolf Hoess, jedna z najczarniejszych postaci współczesnej historii. Recenzja została pierwotnie opublikowana 23 maja 2023 roku podczas festiwalu w Cannes. Została podbita na główną z uwagi na premierę w polskich kinach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj