Superman i Lois idzie w nieco inną stronę, niż zakładało wielu fanów. Zobaczymy, dokąd ostatecznie ten wątek zabierze widzów. Na ten moment można mieć lekkie obawy.
Superman patroluje miasto z wysokości, niedługo potem znowu dopada go migrena i opada z sił, zaliczając twarde lądowanie. Nie jest dobrze, skoro najsilniejszemu człowiekowi na planecie dolega coś, co trudno nawet wyjaśnić. Plus tego wszystkiego jest taki, że scenarzyści postanawiają odkryć karty i pokazać nam w końcu główne zagrożenie. Obawiam się jednak, że po widowiskowym starciu przyjdzie moment srogiego rozczarowania.
Zanim napiszę o pojawieniu się złoczyńcy, skupmy się na dobrych elementach trzeciego odcinka, bo niestety nie ma ich za wiele. Dobrą informacją na pewno jest pojawienie się Generała Lane'a, który wprowadza od razu ciekawą dynamikę i prezentuje się lepiej od Mitcha. Względnie interesująco wypada też wątek Johna Henry'ego, badającego sytuację w kopalni, bo nie jest tak oczywisty i może skręcić w nieoczekiwanym kierunku. Przyjaźnie, ale bez rewelacji prezentuje się natomiast kampania wyborcza Lany, chociaż wciąż nie ma większego związku z główną osią fabularną.
Widoczna na górze strony ocena jest jeszcze na zachętę, bo niestety Superman i Lois ma coraz mniej do zaoferowania. Dużym plusem jest starcie Supermana z tajemniczą postacią, która wyłoniła się z kopalni. Było krótkie, ale wystarczająco efektowne i wreszcie można było poczuć siłę ciosów. Produkcja The CW zmierza w niebezpiecznym kierunku natłoku klisz. Czy ktoś nie spodziewał się, że Jonathan sięgnie po dopalacze, które ma jego kolega, a którymi handluje jego dziewczyna? Dla kogoś jest zaskoczeniem, że ostatecznie Jordan i Sarah znowu są razem? Niespodzianek nie ma za wiele. Całość broni się jedynie klimatem i postaciami, których lubimy od pierwszego sezonu.
Pojawił się też spodziewany wątek rozterek Jordana, który chciałby podzielić się informacją o swoich mocach. Clark słusznie jednak obawiał się, że jego tożsamość może zostać wyjawiona, bo na ten moment można łatwo zapomnieć, że Jordan w ogóle jakieś zdolności posiada. Potraktowano to zatem skrótowo i tylko momentami było czuć ten urok ojcowskiej relacji Clarka Kenta z synem. Szkoda, bo wokół tego można byłoby zbudować cały odcinek, ale nie było na to czasu.
Cenne minuty poświęcono na zaburzenia Supermana, który współodczuwał emocje istoty znajdującej się pod kopalnią. Przeciwnik wreszcie wyszedł na powierzchnię i stoczył widowiskowy bój z Supermanem. To dobrze, bo obawiałem się, że twórcy będą nas tym jeszcze długo zadręczać. Po rozbiciu jego maski mogliśmy też dostrzec, że znajduje się pod nią... Clark Kent. A raczej ktoś o facjacie i sile Supermana. Nie jest to więc Doomsday, którego zakładaliśmy przed tym odcinkiem. Komiksy przychodzą z pomocą i być może mamy do czynienia z Bizarro - to głupkowaty i niedoskonały klon Supermana. Koncept jest kreskówkowy, tutaj groteskowo-mroczny, ale nie widzę nadziei w ciekawym wykorzystaniu tego wątku.
Starcia z bliźniaczymi odbiciami widziałem już w gatunku superhero tyle razy, że zwyczajnie trudno mi wykrzesać emocje z kolejnych pojedynków. Na ten moment oceniam odcinek jeszcze pozytywnie, ale taryfa ulgowa niedługo może się wyczerpać. Mam nadzieję, że serial jeszcze wskoczy na dobre tory. Podobnie jak na początku pierwszego sezonu pokaże świeże spojrzenie na duet Supermana i Lois i nie będzie na siłę uciekać w proste i oczywiste rozwiązania scenariuszowe.