Najnowszy odcinek Teda Lasso rozpoczął się dość ponuro, bo AFC Richmond po porażce z West Ham zaczął przegrywać kolejne mecze i spadać w tabeli Premier League. Nawet Rebeckę poniosły nerwy. A po jej nagłym wybuchu złości również Tedowi nie było do śmiechu – w odróżnieniu od widzów. Ta scena była przezabawna, podobnie jak wiele następnych, bo twórcy najwyraźniej postawili sobie za punkt honoru, aby w każdym dialogu umieścić jakiś żart. Dobrze tym odciągnęli uwagę widzów przed przełomowymi wydarzeniami w poszczególnych wątkach.
Zaskoczeniem w tym odcinku było odejście Zavy z zespołu. Raczej trudno było się spodziewać, że zostanie w AFC Richmond na dłużej, choć widzowie pewnie na to liczyli. Sportowiec okazał się doskonałym dodatkiem fabularnym, który dostarczał dużo śmiechu – np. w tej scenie, gdy przyćmił Jamiego, wygłaszając motywacyjną przemowę. Natomiast sposób, w jaki pożegnano się z tą istotną postacią, był po prostu kiepski, pozbawiony pomysłu i mało zabawny. Coś tu nie zagrało – tak samo jak w meczu przeciwko Manchesterowi City, bo można było dostrzec, że serialowi najprawdopodobniej nie udało się wykupić praw do wykorzystania marki. Dlatego nie obejrzeliśmy żadnej akcji na boisku. Ponadto rozczarowuje to, że z tym klubem związany był ważny wątek Jamiego, który został zignorowany. Przez to znowu ten bohater nie odegrał dużej roli w historii. Może to się zmieni po odejściu Zavy, tak jak to stało się z Tedem.
Zava odszedł, więc Ted Lasso w końcu mógł w swoim stylu wygłosić poruszającą przemowę o uwierzeniu w siebie i w swoją wartość. Wątpliwości budzi to, czy rozdarcie ikonicznego dla fabuły napisu „Believe” to dobry sposób, aby podkreślić sedno słów i nadać temu wyrazowi nieco inny wydźwięk. Ważne, że Jason Sudeikis zagrał fantastycznie w tej scenie – słuchało się jego emocjonalnego przesłania z najwyższą uwagą.
W ostatnim czasie rolę trenera przejął Zava, więc może dzięki temu, że odszedł z drużyny, Ted odzyska swój blask. Tytułowy bohater miał sporo na głowie ze względu na sprawy rodzinne, co odbiło się we wspomnianej przemowie. Dochodzenie do siebie po kryzysie to długi proces, ale ten wątek sprawił, że mężczyzna przygasł w serialu, a jego suchary jakby trochę mniej śmieszyły. Podobać mogła się jego scena z Rebecką, gdy mijali się na korytarzu. Nieświadomie odnieśli się do rzeczy, które zaprzątały im głowy. Warto pochwalić za nią scenarzystów, bo była krótka i zabawna.
W tym odcinku Rebecka dostała sporo czasu. Kobieta postanowiła sprawdzić, czy może mieć jeszcze dzieci. Zmotywowały ją do tego słowa wróżki, które w końcu się spełniły, ale w mało zabawnych okolicznościach. Może nie jest to nowy temat, ale i tak wątek tej bohaterki wydaje się mocno naciągany. Jest on na siłę wymyślony, aby wywołać kryzys w jej życiu i kolejne zmartwienia – prawdopodobnie mają one ukryty cel fabularny. W końcu nie bez powodu tytuł odcinka to „Znaki”, które należało wyłapywać.
W najnowszym odcinku znalazł się również czas na nudny wątek związany z Natem. Po raz kolejny ta postać zachowała się nieodpowiednio w stosunku do Jade. A mimo to twórcy uparcie dążą do tego, aby w łatwy i przyjemny sposób odkupił swoje winy. Uważam, że nie zasługuje na to po tym, co zrobił w poprzednim sezonie. Widać, że scenarzyści chcą zachować pozytywny charakter jego wątku i całego konfliktu, ale w tym przypadku jest to zbyt naiwne podejście.
Po tym odcinku fani związku Keeley i Roya raczej stracą całą nadzieję na to, że para się zejdzie. W 3. sezonie twórcy całkowicie odseparowali od siebie te postacie, a w najnowszym epizodzie rozpoczęli nowy romansowy wątek z Jack. Nie jest nowością, że Keeley jest postacią biseksualną, bo kilka razy to sugerowano. Ale czy rzeczywiście warto było wyrzucić do kosza jeden z motorów napędowych fabuły całego serialu, jakim był ten trójkąt miłosny z Royem i Jamiem? Rozumiem, że przemaglowaliśmy wzdłuż i wszerz ten wątek i naprawdę trudno byłoby wymyślić tu coś angażującego. Natomiast widać, jak to się negatywnie odbija na postaciach Roya i Jamiego – stracili charyzmę i stali się nijacy. I nie pomoże tu nawet śmieszna scena z Kentem, który przerażał swoją wizją dania nauczki dręczycielowi. Zresztą to samo tyczy się samej Keeley, bo jej wątek też coraz mniej wciąga. Twórcy stawiają na rozwój tej bohaterki, co zobaczyliśmy, gdy podjęła decyzję o pozbyciu się irytującej Shandy – było to jednak umiarkowanie zabawne. Może związek z Jack pozwoli jej rozwinąć skrzydła, a na koniec okaże się, że droga, jaką wymyślono dla niej w tej historii, będzie słuszna. Pytanie brzmi – czy będzie satysfakcjonująca dla widzów?
Dużo wskazuje na to, że w serialu doszliśmy do takiego momentu, w którym twórcy zaczęli kombinować, w jaki sposób urozmaicić fabułę Teda Lasso. Choć pod względem humoru nie zawodzą, to nie wszystkie pomysły wydają się trafione (mimo że są podyktowane chęcią rozwoju bohaterów). Pojawiają się pierwsze zgrzyty w tym sezonie, ale to jeszcze nie moment, aby bić na alarm, że historia idzie w nieciekawym kierunku. Najnowszy odcinek raczej rozczarował, ale jak to powiedział Ted w swojej przemowie: "Musimy wierzyć, że będzie lepiej".