Odcinek Join or Die otwiera klimatyczna scena. Ukrzyżowani ludzie, krew na ziemi, brud Polis. Chwilę potem widzimy tłum, który klęczy obok, oddając się Miastu Światła. Łatwo dać się nabrać, że to coś więcej niż maskowanie braku pomysłów na nasycenie fabuły. Czy na kilka tygodni przed końcem trzeciego sezonu The 100 oferuje nam dobry jakościowo odcinek? I tak, i nie.
W tym odcinku dostaliśmy trzy wątki: Kane, Pike i Murphy w niewoli, Clarke, Octavia, Jasper i Bellamy na tropie Luny, a do kompletu mamy retrospekcje ze Arki. Większy wpływ na fabułę mają tylko te dwa pierwsze, trzeci jest zapychaczem, chociaż nie ma się co czarować - żaden z nich nie oferuje zbyt wiele. Dopiero zakończenie obu sytuacji z teraźniejszości kończy się intrygująco; reszta jest średnio ciekawa i średnio potrzebna. Indra się mści, Clarke pociesza, Jasper przypadkiem odkrywa rozwiązanie problemu... Nudy. Wypadałoby mi się jeszcze skupić na retrospekcyjnym motywie odpowiedzialności ówczesnej rady Arki związanej z wysłaniem Setki na Ziemię, ale myślę, że ten temat został wystarczająco rozwinięty i przemaglowany w poprzednich sezonach. Na tym froncie również nie otrzymujemy nic interesującego.
Niestety
The 100 cierpi na bolączkę, która dotyka niemal każdy serial spod znaku teen drama. Z uwagi na docelową grupę odbiorców scenariusz musi być skonstruowany tak, by nie zostawić najmniejszych wątpliwości w kwestii tego, co i dlaczego dzieje się z każdą postacią (ewentualne niejasności muszą być rozwiane stosunkowo szybko). Bohaterowie muszą werbalizować swoje emocje, fabuła nie może być zbyt skomplikowana, cel powinien być konkretny. Choć te elementy nie muszą być automatycznie wadą, to w przypadku
The 100 blokują naprawdę spory potencjał serialu.
No url
W otwierającej scenie ukrzyżowani ludzie mają wzbudzać emocje i stanowić jasny sygnał, że ALIE jest zła i to bohaterowie tacy jak Clarke, Kane czy Pike mają słuszność. Sam Pike staje się męczennikiem, do którego widz ma zapałać sympatią – tylko po to, żeby wykreować iluzję szarości, pewnego rodzaju ambiwalencji związanej z jego motywacjami. Ta iluzja jednak nie działa – w tym odcinku Pike jest „tym dobrym”, ALIE wciąż „tą złą”, natomiast wszystkie poprzednie grzechy tego pierwszego zostają niemalże zresetowane za pomocą jednego dialogu. Oczywiście, że inne seriale robią to gorzej, ba, większość produkcji tego typu nie sili się na przedstawianie moralnej dwuznaczności. Chwała
The 100 za to, że próbują i starają się temu nadać logiczną strukturę, ale w niektórych momentach chciałoby się, żeby moralnością bohaterów kierował nie imperatyw, a naturalne konsekwencje ich wyborów. Choć i to scenarzyści zrobić potrafią, a nawet udawało im się to całkiem nieźle w przeszłości, to oglądając
Join or Die, miałem wrażenie, że postacie zaludniające świat serialu są skazane tylko na te dwie tytularne możliwości – dołączyć do struktury fabularnej albo nie mieć żadnego znaczenia dla historii, czyli zginąć lub błąkać się w tle.
Nie był to jednak odcinek zły, mimo że moje narzekanie może to sugerować. Klimat był naprawdę mocną stroną i pozwalał na śledzenie wydarzeń bez marudzenia. Sama treść, choć nie wniosła nic szalenie istotnego (oprócz finału), była dobrze zagrana i stosunkowo dynamiczna jak na odcinek bazujący raczej na postaciach niż akcji. Do finału tego sezonu pozostało niewiele i liczę na to, że im bliżej końca, tym więcej dyskusyjnych i ciekawych sytuacji zobaczymy na ekranie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h