Jak zwykle The 100 zabiera nas głównie w dwie lokacje (Polis i Arkadia), na przemian żonglując wątkami. Na Arce trwają wytężone przygotowania, by załatać i przygotować statek na nadchodzącą katastrofę. Raven miota się po kątach i złowieszczo pokrzykuje na każdą osobę, która pojawia się w zasięgu jej wzroku. Zazwyczaj bywa to Clarke, która permanentnie jest obwiniana i krytykowana za dosłownie wszystko. Wydaje się, że postać Raven nie do końca radzi sobie zarówno ze stresem, jak i z całą odpowiedzialnością, jaka na nią spadła. Przyzwyczajona do wykonywania rozkazów, nie do końca odnajduje się w roli, która ciąży na jej ramionach. Staje się bardzo chaotyczna, pełna goryczy i wewnętrznego cierpienia, a ból niesprawnej nogi nie ułatwia jej funkcjonowania. Jej maniakalne zachowania zaburzają współpracę pomiędzy członkami załogi, wywierając niepotrzebną presję na innych. A zwłaszcza jej pomysł odnośnie do stworzenia listy osób, które powinny mieć prawo do przetrwania. I zrzucenie tej decyzji na nikogo innego jak Clarke. Jest to jeden z głupszych pomysłów, które przytrafiły się bohaterom. Oczywiście już wcześniej były podobne działania (ponownie ukłon fabularny w stronę pierwszego sezonu), ale żeby całą odpowiedzialność za „być albo nie być” złożyć w ręce jednej osoby i to dosłownie ot tak? W dodatku to właśnie Raven, wielokrotnie podkreślając zjadliwymi komentarzami, że dla Clarke to powinien być chleb powszedni, powinna wykazać nieco więcej zrozumienia. W efekcie faktycznie dostajemy scenę, w której Clarke tworzy listę stu nazwisk, którym będzie, teoretycznie, dane przetrwać. I o wiele bardziej interesujące byłyby kryteria, które brano pod uwagę (płeć, wiek, choroby, kwalifikacje, potencjał przetrwania etc.) niż dramatyczne umieszczanie nazwiska Bellamy’ego na jej samym końcu, by podkreślić wewnętrzny konflikt bohaterki. W ten sposób wcale nie pokazuje się, jak ciężka jest to decyzja i jakie może mieć znaczenie dla przyszłości, cóż tu dużo mówić, ludzkości. Wręcz przeciwnie, wskazuje na płytkość emocjonalną Clarke jako lidera, a tym samym krótkowzroczność całego serialu. Ewidentnie lista ma być tylko przyczyną kolejnego, poważniejszego zwrotu fabularnego, niż ma stanowić wartość samą w sobie. Lokacja Arkadii była również miejscem dla dwóch dość ciekawych wątków. Pierwszym jest próba odnalezienia dodatkowego schronienia przez Jahę, który chyba nie do końca sobie radzi z wyrzutami sumienia. Po dokonaniu szybkiego i zaskakująco nowoczesnego przeszukania dostępnych informacji z Arki (okazuje się, że statek posiada coś na kształt zasobów internetowych wraz z tabletami), Jaha odkrywa wskazówkę, gdzie może znajdować się schron grupy fanatyków końca świata jeszcze sprzed zagłady nuklearnej. Krótka wycieczka, zakończona oczywiście fiaskiem, uświadamia głównym bohaterom, że nadchodzące zagrożenie może być nie do zatrzymania, nawet za pomocą solidnych murów. Drugim wątkiem jest powrót Luny, a wraz z nią pojawiło się kilku członków jej plemienia. Niestety, ich ciała okazują oznaki choroby popromiennej, a informacje, jakie ze sobą przynoszą, pozwalają oszacować, że do końca świata zostały niecałe dwa miesiące. Luna, rzekomo ostatnia Natblida, w której żyłach płynie zmodyfikowana genetycznie czarna krew, posiada zaskakujące zdolności regeneracji po promieniowaniu. Czyżby jej postać miała być ratunkiem albo chociażby skutecznym antidotum? Ten zwrot akcji przynosi tak wiele możliwości, pozwalając serialowi obrać dosłownie dowolny kierunek. Wykorzystanie jej krwi byłoby ekscytującym powiązaniem pomiędzy trzecim sezonem, a obecną sytuacją w stolicy Ziemian. Tymczasem w Polis cała akcja skupia się dookoła Płomienia, który jest symbolem władzy. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że skradziono go w banalny sposób i to w dodatku poza wzrokiem widzów. Takie uproszczenie odbiera całą magię serialowi, pozostawiając jedynie suchy ciąg zdarzeń i wrażenie pośpiesznego niedbalstwa. Oczywiście to Octavia została poproszona o odnalezienie Płomienia, z czego wywiązuje się skutecznie i nad wyraz efektownie. Ostatecznie staje w szranki z tajemniczą postacią, która sama siebie nazywa Strażnikiem Płomienia, a jej celem jest wypełnianie swojego powołania wobec Płomienia. Ową złodziejką jest Gaia, córka Indry. Nigdy do tej pory osobiste życie mentorki Octavii nie było tak odsłonięte. Jest to zdecydowanie miły akcent, rozszerzający znacząco dotychczasowe uniwersum The 100, a zwłaszcza kultury Ziemian. Tym bardziej że dynamika pomiędzy wspomnianą trójką bardzo dobrze wygląda na ekranie. Z kolei wprowadzenie nowej grupy, którą najlepiej określić mianem fanatyków religijnych, może przynieść ciekawe skutki, pod warunkiem że nie zostanie potraktowana jako chwilowy zapychacz fabuły. Zdecydowanie na korzyść wypada Octavia, której przemiana z zakochanej i zranionej członkini Skaikru w bezwzględną Ziemiankę w końcu dobiegła końca, a jej postać osiągnęła zadowalającą stabilizację charakteru. Odcinek The Four Horsemen już za pomocą tytułu nawiązuje do apokalipsy i faktycznie posiada w sobie nieco mistyczne doznania i sugestie zapowiadające koniec świata. Niczym osławione plagi pojawiają się pierwsze sygnały o wymieraniu drobniejszych gatunków. Serial utrzymuje dobre tempo akcji, poświęcając uwagę tylko niektórym bohaterom w trakcie epizodu, przez co nie jest on ani rozdrobniony, ani monotonny. Można też zauważyć, że postać Clarke jest stosunkowo wycofana w porównaniu do poprzednich sezonów. Jawi się raczej jako jedynie komentująca wydarzenia niezdecydowana dziewczyna niż waleczna Wanheda, na którą jeszcze niedawno ją kreowano. Z drugiej strony, o wiele więcej charyzmy dodano starszemu z rodzeństwa Blake’ów, uzupełniając jego profil o kilka bardziej przemyślanych scen. Miejmy nadzieję, że ten zauważalny progres zostanie z nami na dłużej. Całość wypada zdecydowanie lepiej niż poprzednie epizody, dostarczając oczekiwanej rozrywki wraz z nutą zaskoczenia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj