Czwarty odcinek sezonu jest bardzo nierówny i nastawiony raczej na element szokujący niż racjonalne prowadzenie fabuły. Pojedyncze zwroty fabularne wydają się być wyrwane z kontekstu i pozbawione większego sensu, pozostawiają raczej poczucie konsternacji niż satysfakcji. Odcinek rozpoczyna się dość lekko i sympatycznie od niewielkiego żartu, którego ofiarą padł Jaha. Wyszło nietuzinkowo i w klimacie uniwersum The 100. Jaha, wciąż śpiący, dryfował na powierzchni wody, leżąc na drewnianej desce – jest to nawiązanie odnoszące się do czasów, kiedy skazańców wyrzucano w przestrzeń kosmiczną, gdzie również „pływali” w kosmosie. Niestety, kolejne żarty Jaspera są o wiele bardziej prymitywne i żałosne, bardziej rozpraszają uwagę, niż ją dodatkowo skupiają. Element komediowy był jednak jednocześnie punktem zapalnym dla sugerowanego już wcześniej konfliktu – listy stu osób, którym (teoretycznie) będzie dane schronić się w murach Arkadii. Jasper, a razem z nim Monty, którego na liście nie było, doprowadzili do jej ujawnienia mieszkańcom obozu, obwiniając przy tym wyłącznie Clarke i jej zabawę w Pana Boga. Trzeba przyznać, że skonfrontowanie Clarke z całym obozem było ciekawym rozwiązaniem, tym bardziej że z pomocą przyszedł jej Jaha, łagodząc budzący się bunt wśród Skaikru. Jaha, który po ostatnim sezonie jest przysłowiową czarną owcą obozu, mimo wszystko jest w stanie przysłużyć się swoim doświadczeniem byłego kanclerza. W końcu dostaliśmy też zarys kryteriów, którymi kierowała się Clarke przy wyborze osób, co zdecydowanie wpływa pozytywnie na odbiór całej sceny. Jej sucha racjonalizacja argumentów, przypomina dylematy z poprzednich sezonów. Oczywiście, dla odmiany dobrze by było zobaczyć, że Clarke ma coś więcej do zaoferowania w tym sezonie niż tylko zbieranie emocjonalnych cięgów za każdą pojedynczą decyzję. Należy mieć nadzieję, że na razie scenarzyści oszczędzają jej postać dla późniejszych wydarzeń. W międzyczasie część Skaikru wyrusza na poszukiwanie laboratorium dr Beccy Pramhedy, która jest odpowiedzialna za stworzenie czarnej krewi oraz czipu AI z nią współpracującego. Zespołowi przewodzą Abby oraz Raven, które po cichu liczą, że zasoby laboratorium i zgromadzona tam technologia pozwolą wykorzystać krew Luny na odtworzenie jej kodu genetycznego i zmian w nim wprowadzonych. Ma być to remedium na chorobę popromienną. A szanse są ogromne, ponieważ wspomniane laboratorium jest imponujące nie tylko rozmiarami, ale i wyposażeniem, technologią i co najważniejsze – własnym systemem zasilania, który bezproblemowo działa, nawet po tak długim czasie. Jak zwykle jest to jedno z wielu uproszczeń serialowych, ale z chęcią można przymknąć na to oko. W końcu nigdy do końca nie było wiadomo jak bardzo rozwinięta była technologia przed nuklearną zagładą sprzed wieku. Nowa lokacja prezentuje się intrygująco i stanowi całkowite przeciwieństwo znanych nam do tej pory tych z Polis czy chociażby z Mount Weather. Jednym ze słabszych punktów tego sezonu jest cały wątek poświęcony Polis. Nieustanny konflikt pomiędzy Skaikru a Ziemianami staje się nie tylko nudny, ale irytujący ze względu na wielokrotne powtórzenia. Bellamy i przypadkowy strażnik z Arkadii zostają dosłownie przywleczeni przed oblicze króla Roana, który dowiaduje się od nich wszystkich sekretów Arkadii. Łącznie z pojawieniem się Luny jako Natblidy, co samo w sobie jest wystarczającym powodem do zerwania sojuszu. Całość sytuacji zostaje dosłownie wepchnięta na siłę pomiędzy ciekawsze wątki, byle tylko ponownie postawić w stanie zagrożenia całą społeczność Skaikru. Sam fakt, że pojmanie Bellamy’ego odbyło się poza ekranem świadczy o płytkości tego zwrotu fabularnego. W efekcie Bellamy i Kane zostają zakładnikami króla Roana, który zmierza wraz ze swoją armią do Arkadii. I w tym momencie pojawia się kluczowy moment całego serialu, który wzbudza mieszane uczucia, ale przede wszystkim rozczarowanie. Octavia, która uprzednio została bez ostrzeżenia i całkowicie bez sensu zwolniona przez Kane’a z jego gwardii ochronnej, wyrusza do Arkadii, by ostrzec Skaikru przed ludźmi Azgedy. Po drodze musi stoczyć bitwę z Echo, którą spektakularnie przegrywa. Przebita ostrzem miecza spada z klifu do rzeki. I wszystko wyglądało wiarygodnie, realnie i nawet jej śmierć miałaby jakieś większe znaczenie dla całości serialu. Była to jedna z lepszych scen czwartego sezonu, dynamiczna, dobrze dopracowana i zaskakująca. Niestety, mimo całej sympatii dla takiego potencjalnego rozwiązania fabularnego, Octavia przeżyła nie tylko zadaną ranę, ale i sam upadek. Kolejny z większych zgrzytów, które The 100 systematycznie oferuje swoim widzom, odzierając siebie z resztek realizmu. Przyzwyczajeni już do dość luźnego podejścia scenarzystów do ludzkiego życia, ponownie zetknęliśmy się z niepotrzebną śmiercią przypadkowych mieszkańców Polis. I nie zapowiada się, żeby twórcy zmienił choć minimalnie swoją koncepcję. Ratunek gatunku ludzkiego, który przyświeca jako główny cel czwartego sezonu jest dosłownie negowany na każdym kolejnym kroku, dokładając kolejne ofiary do i tak sporego już licznika martwych ciał. Lekkość, z jaką pozbawiają życie kolejne postaci, działa w odwrotnym kierunku niż pierwotnie zakładano. Śmierć w The 100 nie szokuje, stoi na porządku dziennym, a tym samym degraduje główny wątek – szukanie ratunku przed nadchodzącą radioaktywną falą – do coraz mniej logicznego łańcucha zdarzeń. Powoli pojawia się pytanie, nie „ile osób można uratować”, a „ile osób jeszcze musi zginąć”, zanim serial dotrze do finału. Nie jestem do końca przekonana, czy aby na pewno o taki efekt chodzi scenarzystom i czy takich wniosków oczekują po seansie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj