Odcinek We Will Rise jest dość nijaki. Teoretycznie jest napakowany wartką akcją, szaleńczymi pościgami, walkami, krzykiem i innymi efektownymi wspomagaczami fabuły. Ale jednak w ostatecznym rozrachunku wychodzi po prostu nijako. Niby jest wszystko, ale po zakończeniu odcinka ciężko jest wyłowić ciekawsze momenty czy kulminacyjne punkty epizodu. Tym bardziej, że było kilka dość ważnych nawiązań do przeszłości, które mogły umknąć niewprawionemu oku. Aż chce się krzyknąć „w końcu!”, kiedy nareszcie poruszono wątek śmierci Lincolna i jego wpływu na relację pomiędzy Bellamym a Octavią. To, że Octavia w dalszym ciągu przeżywa jego odejście i to właśnie ten fakt jest głównym motorem jej działań – to jedno. Ale nieustanne pomijanie tego tematu, zwłaszcza w kontekście rodzeństwa Blake'ów – było po prostu wielkim nieporozumieniem. Na tym jednak nie koniec serialowych wypominków. Monty uświadomił Jahę, że to właśnie Murphy stoi za śmiercią jego syna Wellsa. Widzowie oczywiście wiedzą, że to nastoletnia wtedy Charlotte była za to odpowiedzialna, a Murphy został jedynie kozłem ofiarnym całej sytuacji. Murphy z kolei przyznał się przed Luną, że to on stoi za całym cierpieniem Raven, a Clarke po nocy pełnej miłosnych wrażeń z Niylah w dalszym ciągu wspomina Komandor Lexę. Ten swoisty sentymentalizm jest naturalny dla ludzi stojących w obliczu nadchodzącego końca. Nasuwa się jednak pytanie, na ile było to celowe rozliczanie się z przeszłością, zwiastujące ogromne zmiany, a na ile przypadkowa kumulacja podobnych zabiegów. Być może jest to po prostu podłoże pod późniejsze konflikty pomiędzy głównymi bohaterami. Z serii innych, typowo ludzkich zachowań The 100 ponownie posłużyło się pomysłem publicznego linczu. Po pożarze Arkadii, który zniszczył znaczną część obozu i pogrzebał nadzieję mieszkańców na bezpieczne schronienie, obozowicze zdecydowali się zemścić na Ilianie. Młody Ziemianin, który jest odpowiedzialny za pożar, został praktycznie pobity na śmierć przez żądnych wendety mieszkańców Arkadii. Dopiero interwencja Kane’a i Jahy była w stanie odrobinę załagodzić konflikt, choć nie na długo. Ostatecznie dostaliśmy bardzo symboliczną scenę, w której Ilian klęczy w błocie, a z pistoletu mierzy do niego Octavia. Jest to nawiązanie do śmierci Lincolna, a Octavia w ten sposób stanęła twarzą w twarz z wewnętrznymi demonami. Kane, ponownie w roli mediatora, próbował ratować, chyba jedynie w jego mniemaniu, niewinną duszę Octavii. Jego argumenty sugerujące, że Octavia wcale nie jest mordercą i powinna okazać miłosierdzie, są chybione i wypaczające przynajmniej kilka ostatnich odcinków. Octavia jest mordercą tak samo jak Jaha, Kane, Bellamy i połowa ludzi w Arkadii. Takie bzdurne szafowanie słowami, pseudomoralność i walka o idee, które dawno przegrały z rzeczywistością, odzierają cały serial z resztek logiki. Szkoda, że scenarzyści nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Zwłaszcza że ewidentnie wzięli sobie do serca motto Bellamy’ego mówiące, że próbują ocalić tych, których mogą akurat dzisiaj i w danej chwili. W tym jednak przypadku mowa raczej o pojedynczych odcinkach niż o szeroko rozumianej całościowej fabule. Pomysł na epizod był prosty: dostarczenie hydrazyny do laboratorium Becci, by Raven mogła ją wykorzystać jako paliwo. Co może pójść źle? Oczywiście wszystko, łącznie z jej utratą oraz atakiem Trikru i Azgedy. Było to tak przewidywalne, że po prostu nie wzbudziło większego zainteresowania. Wygląda raczej jak doraźne działanie, by urozmaicić odcinek niż część bardziej skomplikowanego planu wobec biegu wydarzeń. ‍The 100 zaczyna powoli gubić się we własnych pomysłach, żonglując bohaterami i dowolnie manipulując ich zachowaniami w zależności od sytuacji i potrzeb chwili. Serial zaczyna oglądać się coraz częściej z rozczarowaniem niż fascynacją, a fakt, że dostał zamówienie na kolejny sezon wcale nie napawa szczególnym optymizmem. Po każdym kolejnym odcinku na usta cisną się tak podstawowe pytania jak: co mieszkańcy mają zamiar jeść po nadejściu fali? Gdzie będą mieszkać? Co z wodą pitną? Czy mają zamiar ratować również zwierzęta? Znalezienie leku na chorobę popromienną – to jedno. Utrzymanie jako takiej cywilizacji i odbudowanie ludzkości to zupełnie inna sprawa, która wydaje się umykać wszystkim dookoła. Dlatego serial wydaje się być tak bardzo szczątkowy i odrealniony, a oferowane zwroty fabularne (np. nieustanna wojna pomiędzy Skaikru i Ziemianami) są jedynie dla chwilowej rozrywki. A szkoda, bo zaproponowane uniwersum w dalszym ciągu ma ogromny potencjał, który można byłoby wykorzystać na tysiąc sposobów. Póki co zostajemy jednak razem z naszymi bohaterami w martwym punkcie bez wyraźnej drogi ucieczki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj