God Complex jest odcinkiem obfitującym w akcję i niosącym przełom dla całego serialu. Wydaje się, że bohaterowie w końcu znaleźli sposób na przetrwanie nadchodzącej zagłady, który może okazać się skuteczniejszy niż wykorzystanie czarnej krwi. Niemniej jednak, nie obyło się bez kilku dramatycznych scen oraz wyborów pomiędzy złem a złem koniecznym.
Od początku sezonu wiadomo było, że motywem przewodnim serialu jest nie to, jak uratować ludzkość, ale ilu osobom uda się przetrwać. I scenarzyści sukcesywnie idą w zaparte ze swoimi pomysłami. Ponownie akcja rozdziela się pomiędzy trzy główne lokacje: laboratorium, w którym trwają eksperymenty ze szpikiem kostnym Luny; Polis, gdzie Jaha oraz Kane próbują odszukać kolejny bunkier zbudowany przez nawiedzoną sektę, Drugi Świt, a także Arkadia, w której Jasper bawi się w księdza i rozgrzesza, głównie Bellamy’ego.
Warto zacząć od Arkadii, w której ludzie powoli zaczynają uświadamiać sobie, że nadchodząca zakłada jest faktycznym końcem. I robią to, co mogą w obecnej sytuacji; korzystają z życia, które jeszcze im zostało, organizując imprezę. Prowokatorem jest Jasper, który w dalszym ciągu jest gotowy by umrzeć, choć zanim to nastanie, chce bawić się tak, jakby jutra miało nie być. I niestraszne mu nawet halucynogenne orzechy, nasiona, które (teoretycznie) przynajmniej powinny posiadać minimalny poziom napromieniowania przez czarny deszcz. Ma w sobie jednak tyle mądrości życiowej, by udzielić Bellamy’emu kilku rad, jak wybaczać sobie i innym, kiedy musiał podejmować najgorsze z możliwych decyzji (ciekawe, czy wobec Clarke będzie równie wyrozumiały). Może i w planach scena rozmowy miała wyjść emocjonalnie, z werwą i być może miała zmienić sposób patrzenia Bellamy’ego na swoje winy. Problem w tym, że jest to kolejna scena, w której Bellamy albo dostaje rozgrzeszenie, albo sam się piętnuje, albo po prostu po raz tysięczny wypomina sobie nie do końca moralne efekty swoich działań. Poza poczuciem przesytu ponowną próbą zadośćuczynienia grzechów, scena nie wniosła niczego nowego czy potrzebnego. Kolejna zapchajdziura fabularna.
Wątek laboratorium i czarnej krwi przyprawia o dreszcze, a dokładniej skutki działań Clarke i jej załogi. Nieznany Ziemianin, który posłużył im za królika doświadczalnego został dosłownie usmażony promieniowaniem i zginął w ogromnych cierpieniach. Pomógł jednak zrozumieć, jakiej modyfikacji potrzebuje szpik kostny Luny, bo pomóc przetrwać kolejnemu “ochotnikowi”. Sęk w tym, że takowych brak, a z racji tego, że to Emori dopuściła się wierutnego kłamstwa, logicznym wydawało poświęcenie jej dla dobra sprawy. Z takim wyjściem zgodzili się wszyscy, oprócz samej zainteresowanej i jej ukochanego Murphy’ego. Ponownie odcinek skradł Richard Harmon wcielający się w jego postać dokonując cudów swoim głosem, mimiką twarzy i postawą ciała. Jego duet z Luisą D’Oliveira (Emori) stanowi jeden z najciekawszych związków w serialu, najbardziej dojrzałych i spójnych pod względem charakteru postaci. Niestety nie uratuje to całości serialu, która momentami kuleje i to dość mocno. Wystarczy napomknąć, że Abby nie podjęła się kolejnej próby wstrzyknięcia szpiku kostnego, a pozwoliła się wyręczyć własnej córce, tym samym oddając jej ewentualne brzemię decyzji. Abstrahując od moralnych pobudek, relacji panujących w grupie czy osobistego zaangażowania – takie nagromadzenie się wątpliwości wydaje się być po prostu sztuczne i nie do końca przemyślane. Z drugiej strony mamy Clarke, która jawi się na coraz bardziej zdeterminowaną, bezwzględną, dążącą po trupach Wanhedą. I w niej jednak budzą się ludzkie emocje i decyduje się poświęcić siebie samą dla dobra sprawy. Brawo! W końcu powrót do tradycyjnego etosu bohatera, który ratuje ludzi gotów się poświęcić się samemu, a nie innych. Tego mi brakowało właściwie od pierwszego sezonu serialu.
Ostatni wątek skupiający się wokół Jahy jest niczym z filmów o Indiana Jones i Larze Croft razem wziętych. Tym razem wielokrotnie pojawiające się hasło “z popiołów powstaniemy”, okazało się być zarówno mantrą sekty Drugi Świt, jak i jedną z modlitw Ziemian. Nie mógł być to przypadek, zwłaszcza że Jaha od ostatniej wyprawy w poszukiwaniu bunkra trzymał w ręku metalową monetę z symbolem Drugiego Świtu. Razem z Kanem udali się po pomoc do Indry i Gai, by móc odnaleźć dwunasty poziom, który miał być wspomnianym wcześniej bezpiecznym schronieniem. Okazało się, że wejście do niego znajduje się świątyni, w której jest grobowiec Bekki Pramhedy. I na szczęście po kilku przygodach, zagadkach i negocjacjach udało się odnaleźć to, czego szukali – nadający się do zamieszkania bunkier, który będzie w stanie przetrwać niosącą śmierć radioaktywną falę. Wyszło zgrabnie i ładnie, choć nadzwyczaj prosto i lakonicznie. Wszystko było praktycznie pod ręką, starodawny mechanizm zamka zadziałał bez problemu, a ze środka nie wysypały się żadne trupy czy inne dzikie zwierzęta. Wydaje się opuszczony... czy oznacza zatem, że jest bezpieczny?
The 100 w końcu pozwoliło swoim bohaterom na wykiełkowanie nadziei, zamiast odzierać ich z jej ostatnich resztek. Odnalezienie bunkra przeniesie akcję nie tylko do nowej lokacji, ale przede wszystkim pozwoli na poważne przygotowanie się do skażenia środowiska przez najbliższych kilka lat. Tradycyjne już cotygodniowe pytania wcale nie doczekały się odpowiedzi, pomagając pojawiać się kolejnym. Czy bunkier będzie niczym nowa Arka Noego? Czy Skaikru zdecyduje się zabrać tam ze sobą zwierzęta, czy może one już dawno nie żyją od radioaktywnego deszczu? Czy zabiorą ze sobą technologię z laboratorium oraz domu Bekki? A co z Arką? Skąd zapasy żywności i wody pitnej? Czy zabiorą ze sobą sprzęt pozwalający kontrolować poziom radiacji? Jakąkolwiek decyzję by nie podjęli, mają coraz mniej czasu. Za dziesięć dni u ich stóp pojawi się mordercza fala. Czy będą na nią gotowi? Serial ma teraz trzytygodniową przerwę w emisji, daje więc widzom czas, by się nad tym wszystkim zastanowić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h