The 100 prezentuje się najciekawiej w kwestii anomalii. To ten wątek zmusza do zadania wielu pytań, potrafi zaangażować i ukazuje wiele atrakcyjnych, mających potencjał motywów. Trudno powiedzieć coś więcej o Hope, ale biorąc pod uwagę porwanie Bellamy'ego przez tajemniczych żołnierzy w niewidzialnych zbrojach i z tatuażami na twarzach, można założyć, że pochodzą oni z innego świata, czasu albo alternatywnej rzeczywistości. Wszystko wskazuje na to, że anomalia będzie kluczem w zakończeniu historii. Bellamy na pewno wróci, bo twórcy nie pozbyliby się jednego z głównych bohaterów na samym wstępie serii, więc nie wątpię że w 2. odcinku już się pojawi. Sanktuarium zmieniło się, odkąd bogowie przestali tam rządzić. Obserwujemy nową rzeczywistość i rozstawienie pionków na planszy. Mamy więc bohaterów i ich najbliższe otoczenie, Dzieci Gabriela oraz wyznawców bogów. To jest serial The 100, więc nic dziwnego, że wszystko przypomina bombę zegarową, która w każdej sekundzie może wybuchnąć. Konflikt jest nieunikniony i może jedynie się zaognić. Motyw prosty, oczywisty i dobrze kontynuujący wydarzenia z poprzedniego sezonu.  Jednak zaskakuje w wątku Russella, który w tej chwili jest dziwny i niezrozumiały. Jego ciało zostaje przejęte przez mrocznego dowódcę z dawnych czasów. Na początku zdaje się to kompletnie bez sensu, bo jak miałoby do tego dojść? Na razie wstrzymuję się z oceną do wyjaśnień twórców, ale sam motyw wydaje się jednoznaczną sugestią, że twórca nie przewiduje happy endu. Taka postać wiele namiesza.
fot. The CW
Mam problem z Clarke, ponieważ jej stan emocjonalny został kiepsko przedstawiony w tym odcinku. Przez większość czasu jest to typowa Clarke - twarda, wyprana z emocji, zapewniająca, że śmierć matki jej nie dotknęła. W porządku, ten aspekt byłby jak najbardziej prawidłowy, gdyby nie to, co wydarzyło się w konfrontacji z Russellem. Nie mam problemu z samym faktem, że coś w niej się przełamało i zaczęła go okładać pięściami, ale z tym, jak emocjonalnie i charakterologicznie jest to puste i niedopracowane. Nie wywołuje to żadnych emocji, ot zmiana ze skrajności w skrajności w ciągu sekundy. Sam motyw wyparcia i powrotu emocji dzięki przedmiotowi, który miał związek z jej matką, jest świetny, ale jego realizacja w tym odcinku woła o pomstę do nieba. Fatalnie to rozpisano scenariuszowo i niestety sama Eliza Taylor nie zagrała tego najlepiej. Nie potrafiła bowiem podkreślić potrzebnych, emocjonalnych subtelności. Premiera The 100 jest dość spokojna. Bardziej polega na przedstawieniu aktualnej rzeczywistości oraz zmobilizowaniu widzów do zadawania kolejnych pytań. Nie powiem - cały motyw anomalii intryguje i motywuje do powrotu w kolejnym odcinku. Oby reszta dorównała temu, bo całe zachowanie Clarke na koniec wydaje się dziwne i sztuczne, a pojawia się tak naprawdę z niczego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj