Oficer elitarnej formacji Navy SEALs, James Reece (Chris Pratt), dowodzi operacją prowadzoną pod osłoną nocy w Afganistanie. Misja okazuje się śmiertelną pułapką. Coś nagle idzie nie tak, jak powinno. Członkowie grupy zachowują się inaczej niż zwykle. Dochodzi do istnej rzezi. Reece jest jednym z dwóch ocalałych. Jako dowódca zostaje obarczony winą za największe niepowodzenie w historii amerykańskich sił specjalnych. Problem polega na tym, że jego zeznania znacząco różnią się od tego, co faktycznie się wydarzyło. Ktoś zaczyna zmieniać historię i do tego jest w tym tak skuteczny, że nawet James zaczyna powątpiewać w swoją pamięć. Zwłaszcza że podczas feralnej misji mocno oberwał w głowę. W dniu powrotu do Stanów Zjednoczonych żołnierz, który uczestniczył razem z nim w feralnej operacji, popełnia samobójstwo. Jednak żadna z tych tragedii nie może mierzyć się z tym, co Reece zastaje we własnym domu. Ktoś, zacierając ślady, zabił jego żonę i córkę. Doprowadzony do ostateczności bohater odkrywa, że ma tylko jeden powód, by żyć dalej – zemstę. Z pomocą dawnych przyjaciół rusza na samobójczą misję. Chce, by ludzie odpowiedzialni za śmierć jego rodziny i znajomych zapłacili za to najwyższą cenę. To będzie egzekucja. Amazon ostatnio wyczuł pewną lukę na rynku seriali. Postanowił zakupić i zekranizować kilka tytułów skierowanych bardziej do męskiej widowni, która chce na ekranie oglądać, jak jeden człowiek niesie zniszczenie w poszukiwaniu „prawdy”. Tak jest w Jacku Ryanie, Reacherze czy Boschu. Teraz do tego grona dołącza wymyślony przez Jacka Carra w 2018 roku komandos James Reece. Sama opowieść jest ciekawa i potrafi widza zaintrygować. Problemem jest jednak rozwleczenie fabuły na osiem odcinków, które trwają po godzinę. Tempo wzrasta dopiero w ostatnich dwóch odcinkach, ale do nich trzeba jeszcze dotrwać. Nie jestem przekonany, czy ta 400-stronicowa powieść była dobrym materiałem na serial. Czy nie lepiej sprawdziłaby się na przykład jako 2,5-godzinny film? Twórcy, by jakoś widzowi to rozwleczenie fabuły wynagrodzić, pokazują w każdym odcinku długą akcję militarną. Część z nich to retrospekcja prezentująca, jak utalentowanym przywódcą i taktykiem jest Reece. To facet, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. W tle oczywiście mamy złe firmy traktujące żołnierzy jak mięso armatnie i panów w białych kołnierzykach, których interesuje tylko zysk, choć przed światem udają, że są prawdziwymi patriotami robiącymi wszystko w imię ojczyzny. Muszę przyznać, że wszystkie akcje militarne zostały bardzo dobrze wyreżyserowane i przedstawiane przez aktorów. Widać, że produkcja położyła duży nacisk na to, by wszytko wyglądało wiarygodnie. Przynajmniej na tyle, by zwieść oko osób, które nie są żołnierzami, ale pasjonują się tym tematem. Widać, że każdy z aktorów przeszedł odpowiednie szkolenie i kilkanaście razy musiał powtarzać dane sceny. Zwłaszcza Chris Pratt solidnie odrobił pracę domową.
fot. Amazon Prime Video
+7 więcej
Niestety, aktor tak bardzo skupił się na tym, by wiarygodnie wypaść jako oficer elitarnej formacji Navy SEALs, że zapodział gdzieś swoją charyzmę. Reece’a w jego wykonaniu po prostu nie da się lubić. Jest on dla widza obojętny, sztuczny, nie wzbudza żadnych emocji. Jakby był wycięty z kartonu. Pratt też nie robi nic, by ta kreacja jakoś bardziej zapadła w pamięć. Jest to niestety kolejna taka rola. Jak rozumiem, aktor chce odkleić się trochę od wizerunku śmieszkującego bohatera rodem ze Strażników Galaktyki, ale totalnie odcięcie się od choćby odrobiny poczucia humoru nie jest moim zdaniem dobrym kierunkiem. Twórcy Reachera potrafili to jakoś wypośrodkować, a tu tego mi brakuje. Twórcom udało się zebrać też bardzo ciekawą obsadę, która miała zdjąć ciężar z barków Pratta, by sam tej produkcji nie ciągnął. Szkoda tylko, że zapomnieli ich wykorzystać mocniej w scenariuszu. Najlepszym przykładem jest Ben Edwards (Taylor Kitsch), czyli skrzydłowy Reeca. Facet pojawia się, gdy nasz bohater musi przeprowadzić jakąś bardziej skomplikowaną akcję, a tak to jego udział ogranicza się do rozmów przez telefon. Szkoda, bo widać, że panowie dobrze się rozumieją. Świetnie się ich razem ogląda. Podobnie jest z Jaiem Courtneyem, który idealnie pasuje do roli szemranego biznesmena chcącego dorobić się miliardów na kontrakcie z wojskiem. Niestety, jego postać też jest zepchnięta na trzeci plan. Takich przykładów jest więcej. Lista śmierci miała zadatki, by być bardzo ciekawym serialem, do którego chętnie by się wracało. Niestety, nie wykorzystuje swojej szansy i jest tylko średniakiem do jednokrotnego obejrzenia – i to raczej na raty, bo wątpię, by przykuła do kanapy na jednorazowy 8-godzinny seans.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj