The Walking Dead: Nowy świat standardowo rozczarowuje. Końcówka poprzedniego odcinka zapowiadała, że w tym konfrontacja Huck z przyjaciółmi, których okłamała i zdradziła, przyniesie ciekawe wydarzenia. Wątek rozpoczął się całkiem obiecująco, bo Iris i Felix byli do niej wrogo nastawieni. Jennifer i Hope zaproponowały plan, który brzmiał rozsądnie, choć niewątpliwie niósł ryzyko, że wszyscy staliby się więźniami, jak to powiedziała Iris. Z perspektywy wszechwiedzącego widza ta bohaterka miała słuszność, żeby nie ufać Huck, która nie była świadoma kłamstw matki oraz prawdziwych zdarzeń związanych z Willem. Wjazd do ośrodka badawczego to jak wejście do jaskini lwa, skąd nie ma ucieczki. Tylko problem w tym, że Iris nie posiada absolutnie żadnych solidnych dowodów ani argumentów, żeby twierdzić, że Omaha i Kolonia Akademicka zostały napadnięte przez Armię Republiki Obywatelskiej. Co więcej, wprost mówi, że nie umie tego udowodnić. Twórcy znowu wykazują się lenistwem w pisaniu scenariusza. To kolejny raz, gdy Iris podejmuje decyzję na podstawie przeczucia, bo najwyraźniej scenarzystom brakuje pomysłów, jak logicznie wyjaśnić jej rację. W efekcie sytuacja staje się jeszcze bardziej niedorzeczna, ponieważ swoje wnioski opiera w tym sezonie na wizjach, więc na tej podstawie wszyscy muszą się podporządkować jej decyzjom. Prywatna rozmowa Hope z Iris dała szansę twórcom na wybrnięcie z tej nieprzekonującej różnicy zdań. Na początku można było poczuć ulgę, bo ich ojciec był w miarę bezpieczny i zadowolony z pracy dla Republiki Obywatelskiej. Ale potem Hope próbowała przekonać siostrę do wspólnego powrotu do placówki, korzystając z sensownej argumentacji. Alexa Mansour dawała z siebie wszystko, żeby jej rozemocjonowana bohaterka brzmiała na zdesperowaną, ponieważ martwiła się o przyszłość rodziny. Nie była to gra najwyższych lotów, ale też nie zasługiwała na krytykę. Na nią po raz kolejny zapracowała Aliyah Royale swoim drewnianym występem. Jasne, że Iris w tym momencie nie mogła powiedzieć siostrze prawdy o Willu czy zamordowaniu człowieka. Ale jej twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Mało tego, w pewnej chwili można było odnieść wrażenie, że zaraz roześmieje się jej w twarz. Aktorka gra tragicznie, co męczy i budzi irytację. Przez to postać Iris jest nie do zniesienia. W czasie, gdy nastolatki zaszyły się w domu, żeby poplotkować (w końcu według Iris Mason wpadł w oko Hope), Huck postanowiła się oddalić i podziwiać dzieła sztuki. W nocy, w środku lasu, gdzie oczywiście grasowały zombie (pomińmy jednak bzdurność tego spacerku). Postać naraziła się na większe zagrożenie, ale ze strony Felixa, który chciał ją nastraszyć. Scena pozbawiona była napięcia, więc jego groźby nie przekonywały. Przynajmniej Nico Tortorella, który wciela się w tego bohatera, brzmiał groźnie. Do tego bohaterkę próbował jeszcze zastrzelić ukryty w ciemnościach Percy, czemu zapobiegł Will. To też zostało kiepsko nakręcone, ale chociaż pojawiła się chwila niepewności.
fot. AMC
+5 więcej
Jennifer to postać tragiczna w serialu. Z jednej strony zdradziła swoich przyjaciół, których ewidentnie polubiła. Widać to, jak z czystej troski chce ich przekonać do powrotu z nią do Republiki. Z drugiej strony próbowała odzyskać zaufanie matki, wyruszając na misję szpiegowską do Omahy. W retrospekcjach zobaczyliśmy ponownie, jak rani się w policzek, a także jak złamano jej rękę, w czym pomogła Elizabeth. Huck zdała sobie sprawę, że matka ją okłamuje, gdy nie chciała jej wyjawić prawdy o ocalonych z Omahy. Wszystko wskazuje na to, że w ten sposób stara się chronić córkę ze wszystkich sił. Ten wątek jest coraz ciekawszy, ale ciągle jest owiany tajemnicą. Nie znamy przyczyn misji Jennifer, ani tego co planują ludzie z Portland i Republika Obywatelska. I czego chce oraz kim jest generał Beale, którego (lub której) nazwisko jest często wymieniane przez Elizabeth. Miejmy nadzieję, że na te odpowiedzi nie będziemy musieli czekać do samego końca sezonu, bo twórcy naprawdę testują cierpliwość widzów. W negocjacjach pomiędzy Hope a Iris nie brał udziału Elton, który dostał lekkiego ataku paniki na wspomnienie o wyjawieniu prawdy o jego matce. Dzięki temu otrzymaliśmy niezłe sceny z Ashą, która wzbudza sympatię, choć dopuściła się kłamstwa, bo chorą osobą okazała się jej matka, Indira. Nie był to porywający wątek, ale odwracał uwagę od głupot w historii Iris i Hope. Poza tym Elton i Asha tworzą zagrany i po prostu fajny duet bohaterów, który przyjemnie się obserwuje. Ich relacja jest naturalna i o wiele bardziej przekonująca niż romansowy wątek Iris i Percy'ego, który jest drętwy i pozbawiony uczuć. Powoduje tylko zażenowanie. W odcinku obserwowaliśmy również, jak Silas radzi sobie przy zabijaniu i wyłapywaniu zombie. Trafił do pomieszczenia treningowego jego kolegów, gdzie bez problemu pokonał pustych. Sceny nie trzymały w napięciu, ale za to fabularnie ta walka oraz cel chłopców zostały nieźle wytłumaczone. Dennis też okazał się dobrym, choć wymagającym człowiekiem. Co prawda wątek Silasa (jak zwykle nudny w tej roli Hal Cumpston) nie przyniósł żadnych przełomowych informacji, ale bohater węszy wkoło, więc jest szansa, że niedługo odkryje coś bardziej interesującego. Tak naprawdę najwięcej frajdy sprawiło jedno ujęcie, gdy pokazano okładkę płyty Half Moon, czyli Bety. W taki sposób jest pierwszą postacią, która pojawia się we wszystkich trzech serialach ze świata Walking Dead. Co prawda nie robi tego osobiście, ale i tak cieszy to nawiązanie. Nowy odcinek The Walking Dead: Nowy świat miał wiele wad. Tempo akcji było powolne, a gra niektórych aktorów wołała o pomstę do nieba. Wciąż historia serialu opiera się na tajemnicach, których twórcy usilnie nie chcą wyjawić. W rezultacie traci się zainteresowanie fabułą, która jest koślawa. Pozostaje dalej czekać na ciekawszy rozwój wydarzeń. Może się doczekamy w kolejnym epizodzie?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj