Premiera 8. sezonu The Walking Dead to zarazem setny odcinek w historii serialu. Trudno mówić o czymś więcej, niż o rozczarowaniu, bo oczekiwania zdecydowanie są większe.
Setny odcinek serialu to zawsze doskonały punkt wyjścia do małej refleksji, czym w ogóle dana produkcja jest. Twórcy nie pokusili się o głębszą analizę tego aspektu, ale w jednej scenie pada dość istotne zdanie z ust Ricka o tym, czy wygra litość nad gniewem. Jest w tym coś uniwersalnego, co ma znaczenie w całym świecie
The Walking Dead i jest wyznacznikiem realiów tego uniwersum. Czymś, co na pewno będzie analizowane głębiej w obliczu wojny ze Zbawcami. Bezapelacyjnie dobry i solidnie wprowadzony motyw, który zmusza do myślenia. Jubileusz to też oczywiście szansa dla twórców na wprowadzanie smaczków nawiązujących do początku serialu na czele z Carlem na stacji benzynowej, co też bardzo wyraźnie odwołuje się do sceny Ricka z zombie-dziewczynką z pilota. A takich smaczków jest kilka w odcinku, więc to zawsze plus dla twórców, że się starają. Wypatrywanie takich easter eggów to zawsze frajda.
Przez cały odcinek premiery 8. sezonu
The Walking Dead jest budowane mocne napięcie związane z początkiem wojny z Neganem i Zbawcami. W tym momencie realizacja może się podobać, bo jest atmosfera oczekiwania, dobre przygotowania, a nawet płomienna przemowa przed bitwą, która stanowi swego rodzaju klamrę odcinka. Świetnie to jeszcze działa w momencie rozmowy z Neganem przed bazą Zbawców, gdzie to napięcie sięga zenitu. Kłopot w tym, że gdy dochodzi do tej kulminacji, pompowany balonik pęka i jest... nudno. Gdy dochodzi do walki, twórcy nie raczą widzów niczym angażującym czy emocjonującym. Armia bohaterów strzela praktycznie na oślep w szyby i tyle. Nie widzimy potem żadnej wymiany ognia, poza ujęciami na tych dobrych, strzelających do niewidzialnych przeciwników lub unikających kul. Nie jest to bitwa ciekawa, wartościową i spełniająca oczekiwania. Nie ma uczucia zagrożenia, śmierci (chyba ani jedna osoba nie zginęła...) czy wyrównanego starcia. Przez tego typu zabiegi jest wyprana z emocji i nudna, bo coś, co powinno być czymś pełnym napięcia, jest po prostu puste.
Mam też problem z zachowaniem Negana, który ot tak wychodzi na zewnątrz do armii Ricka i spółki. Żadnej ochrony, nie widać też armii Zbawców czyhających w pogotowiu ani planu złoczyńcy. W zasadzie Negan zachowuje się jak zbyt pewny siebie głupiec, co jest sprzeczne z tym, co do tej pory widzieliśmy. To własnie największa wada premiery - atak na bazę Zbawców powinien być wielką kulminacją wojny, a jest mdłym jej początkiem. Bohaterowie dostają się tam wręcz banalnie prosto, a wszystko wychodzi im po prostu idealnie. Gdyby to perfekcyjne zrealizowanie planu ataku miało drugie dno i było związane z misterną pułapką Negana, nie miałbym nic przeciwko. Tylko odcinek pokazuje, że nic takiego nie ma miejsca, a wielki złoczyńca daje się podejść jak pierwszy lepszy młokos. Wisienką na torcie irytujących aspektów jest ksiądz, który w oczywisty i przewidywalny sposób daje się wyrolować szefowi Hilltop. Szkoda, że nie zginął, bo przynajmniej to zagranie miałoby jakąś wartość, a jego zamknięcie z Neganem niczego nie zmienia. Rozczarowujące.
Odcinek bawi się trochę koncepcją przyszłości. Zgodnie z oczekiwaniami sceny starego Ricka to jest jego wizja perfekcyjnego rozwiązania tego konfliktu. Wręcz idylliczny świat, który zapomniał o wojnie. Z jednej strony przerysowany zabieg wyobrażeń Ricka ma sens, bo to jest obrazowanie nadziei, która napędza go w walce. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę cały aspekt rozwiązania ataku, nie oferuje jednoznacznie mocnego znaczenia. Jaki sens jest kreowania takiej wizji, skoro odcinek sugeruje koniec wojny? Już więcej sensu mają przekrwione od płaczu oczy Ricka, podczas których mówi te ważne słowa o litości i gniewie, które, przypuszczam, mogą mieć głębsze znaczenie w trakcie rozwoju serialu. Sam w sobie ten motyw nie ma większego sensu w premierze sezonu, ale wydaje się właśnie perspektywą na przyszłość, która wprowadzi coś emocjonalnego.
Setny odcinek serialu to z definicji ma być coś wyjątkowego i niezapomnianego. Twórcy
The Walking Dead dają nam odcinek zwyczajny z kilkoma smaczkami mającymi znaczenie dla fanów serialu, ale z przesadną liczbą banalnych rozwiązań i rozczarowujących pomysłów. Nie chcę porównywać tego z premierą poprzedniego sezonu, bo tamta z uwagi na fabułę i Negana, wywołała ogromne emocje. Problem mam z tym, że premiera tej serii w ogóle ich nie wywołuje. Jest tworzona iluzja, że oglądamy coś ważnego dla serialu, a wszystko jest takie nijakie, mdłe i pozbawione ikry. Po prostu przeciętnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h