Dramaty sądowe stanowią dla mnie pewnego rodzaju atrakcję, kiedy w jednym pomieszczeniu dochodzi do starcia na argumenty pomiędzy stroną oskarżającą i broniącą. Słowa wydobywające się z ust z prędkością strzelającego karabinu, opary kłamstw i wylanych łez, wreszcie też ta cicha nadzieja, że sprawiedliwość zwycięży. W rękach sprawnego twórcy powinniśmy liczyć na paletę wszystkich emocji, które towarzyszą choćby rozprawom o najmniejszej wadze. Tylko sprawiedliwość w reżyserii Destina Daniela Crettona dotyczy historycznej sprawy niewinnie skazanego na śmierć człowieka, która rozgrywała się w latach 90. Oczekiwania zatem były spore, ale niestety nie udało się stworzyć nic wykraczającego ponad przeciętność.  Tylko sprawiedliwość to film składający się z wielu uproszczeń, skrępowany od gatunkowego gorsetu. Nie chodzi tutaj nawet o proste odhaczanie kolejnych elementów ze znanej historii wschodzącej gwiazdy wśród prawników, Bryana Stevensona oraz skazanego niesłusznie na śmierć Waltera McMilliana. Cretton zwyczajnie podąża po linii najmniejszego oporu - z narzędzi, które stosuje się w tego typu opowieściach, reżyser korzysta z niepotrzebną gorliwością. Nic zatem dziwnego, że całość można porównać do notatki z podręcznika historii, która tak samo jak nowy film Crettona, pełna jest zbędnych moralitetów skąpanych w oparach absurdu i pompatyczności.  Bolączki systemu prawnego w Stanach Zjednoczonych oraz często zbyt pochopnie zapadające wyroki śmierci, to bardzo ważny temat choćby przez wzgląd na kontekst rasowy. Jamie Foxx ustami swojego bohatera wypowiada zdanie, że "osoby czarnoskóre winne są w momencie narodzin". Trudno w takiej historii zadbać o różne odcienie szarości, a Crettonowi udaje się to tylko w połowie. Brakuje mu wyczucia w częstowaniu nas porcją kolejnych łopatologicznych haseł o patetycznym zabarwieniu. Jeśli nawet historia wspomnianego wyżej duetu powinna zostać opowiedziana w taki sposób, to nie dlatego, że mamy wniknąć głębiej w problemy systemu prawnego w USA - nikt do końca nie uświadomi sobie tych bolączek poprzez ciągłe słuchanie o złym białym. Abstrahując od tego, co jest w tym przypadku prawdą, ale koncentrowanie się tylko na tej tezie, zupełnie przyćmiewa pozostałe.  W filmie Crettona problemem nie jest tylko scenariusz, ale też strona formalna. Prowadzenie narracji i ogólny charakter produkcji są do bólu przeciętne. Jasne, twórcy chcieli być może skupić całą uwagę na faktach historycznych i problemach systemu, ale z pewnością nie zaszkodziłoby dolanie trochę oliwy do ognia i zaostrzenie niektórych scen. Nieco większe tempo mogłoby nawet wzmocnić przekaz i na pewno zdynamizować seans, bez odwracania uwagi od prawdy. Tym bardziej, że historia świetnie angażuje na marginesie wielkich spraw - przyjaźń Bryana (bardzo udany występ Michaela B. Jordana) z Walterem oraz jego rodziną. Świetnie wypada też relacja samego skazanego z pozostałymi współwięźniami. Wówczas ten dramat rzeczywiście wybrzmiewa i kiedy nadchodzi finałowa rozprawa, rzeczywiście serce może zabić nieco szybciej.  W Tylko sprawiedliwość nie brak błyskotliwych momentów i świetne rozpisanych relacji wewnątrz określonej grupy społecznej. Przyzwoicie w tym wszystkim odnajduje się też Brie Larson w roli Evy Ansley oraz Tim Blake Nelson jako przestępca Ralph Myers. Drugi plan też jest niczego sobie i tylko szkoda, że film Crettona przypomina telewizyjną produkcję ze świetnymi aktorami na pokładzie i ważkim tematem, który warty jest opowiedzenia. Może jednak niekoniecznie w taki sposób. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj