Donato Carrisi w swoim drugim filmie, W labiryncie, po raz kolejny ekranizuje własną książkę. Tym razem punktem wyjścia dla fabuły jest odnalezienie zaginionej przed laty dziewczyny. Ofiara nic nie pamięta – ani gdzie była przetrzymywana przez ten czas, ani wyglądu oprawcy. Do tego przypadku zostaje zatrudniony psycholog, który ma pomóc dziewczynie przypomnieć sobie pewne fakty, które pomogą w ujęciu porywacza. W tym czasie swoje prywatne śledztwo prowadzi Bruno Genko, stróż prawa na emeryturze, który kiedyś obiecał rodzicom porwanej, że odnajdzie ich córkę. Nie wiem, jak będzie, gdy Carrisi weźmie się za reżyserię produkcji nieopartych na swojej twórczości, jednak ekranizacje jego książek wychodzą mu bardzo dobrze, co potwierdził w tym wypadku. Reżyser jako autor literackiego pierwowzoru doskonale rozumie głębie tej historii i wszystkie najdrobniejsze aspekty, jakie się na nią składają. Carrisi sprawnie buduje ten mroczny klimat i aurę tajemnicy, które towarzyszą nam przez cały seans. Muszę przyznać, że twórca w tym filmie udowadnia, że bardzo dobrze opanował sztukę stopniowania napięcia za pomocą prostych technik, choćby wszechobecnej ciemności, która otacza naszych bohaterów. Carrisi drobnymi niuansami kreuje tę atmosferę beznadziei, brudu i bezsilności, co udaje mu się w większości przypadków w jego nowej produkcji. Sama intryga proponowana nam przez twórcę rozkręca się bardzo powoli i to może stanowić problem dla mniej cierpliwych widzów. Jednak gdy reżyser wejdzie już ze swoją historią na odpowiednie obroty, to otrzymujemy kawał rasowego kina gatunkowego. W pewnym momencie całość przypomniała mi moje ukochane thrillery mistrza suspensu Davida Finchera. I rzeczywiście to porównanie jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ Carrisi równie sprawnie prowadzi narrację, by za chwilę uderzyć nas po głowie naprawdę silnym bodźcem w postaci twistu fabularnego. Twórca w kilku momentach się wysypuje, szczególnie w miejscach, gdzie trzeba odpowiednio spowolnić tempo, jednak już we fragmentach podwyższonego napięcia radzi sobie znakomicie. Szczególnie na uwagę zasługuje trzeci akt, gdzie twist goni twist. Wielu doświadczonych reżyserów już nie raz na tym poległo. Jednak Carrisi potrafił sobie dać radę z tak intensywnym finałem opowieści, aby nie wyglądało to na coś przesilonego. Carrisiemu udało się nakłonić do występu Dustina Hoffmana, jednak muszę z bólem serca przyznać, że to jedna ze słabszych ról w dorobku aktora. Wątek jego postaci miał naprawdę ogromny potencjał, szczególnie zważywszy na finał tej opowieści, jednak reżyser bardzo mało eksploatuje gwiazdora Hollywood. Talent aktora takiego kalibru można było wykorzystać o wiele lepiej. Jednak w produkcji mamy na całe szczęście duet Toni Servillo-Valentina Bellè. Pierwszy z nich po części powtarza swoją rolę z  poprzedniej produkcji Carrisiego, czyli Dziewczyny we mgle. Servillo tutaj udowadnia, że nadal pasuje mu taka kreacja bezkompromisowego śledczego, który nie cofnie się przed niczym, aby rozwiązać sprawę. Jednak w porównaniu do swojej poprzedniej roli tutaj Servillo pokazuje również bardziej emocjonalną stronę swojej postaci, co skutkuje interesującą mieszanką, którą chce się oglądać. Natomiast młoda Belle emanuje na ekranie swoim spokojem i poukładaniem w roli, jednak w odpowiednim momencie potrafi wejść w nieco mocniejsze emocjonalnie i złowieszcze rejony natury swojej bohaterki. Twist fabularny związany z tą postacią wprawi w szok fanów twórczości Carrisiego, szczególnie jednej postaci (wiem, co pisze, sam się do nich zaliczam). W labiryncie to bardzo dobrze napisany i przemyślany, rasowy thriller, który potrafi zaszokować, a nawet wzbudzić grozę. Jak najbardziej polecam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj