Do tej pory Walker: Strażnik Teksasu pokazał, że twórców stać na odgrzewanie dwóch tematów: głupie wątki kryminalne lub ckliwe do granic wytrzymałości związane z  radzeniem sobie ze śmiercią żony. 6. odcinek wpisuje się do tej drugiej grupy. Co więcej, napisano tę opowieść z okazji rocznicy śmierci kobiety. Dostajemy więc po raz kolejny to samo: buntownicze dzieci, pretensje do ojca nieradzącego sobie z emocjami, tani sentymentalizm i okrutnie kiczowatą ckliwość. Wszystko to już było tu wałkowane, a ten odcinek nie doprowadza do żadnego przełomu. W końcu Walker kilkakrotnie po dziwnych problemach i tak ostatecznie wracał do dzieci i wszystko było tak przesłodzone, że zęby bolały. Ten odcinek jeszcze bardziej podkreśla problem castingu Jareda Padaleckiego. Chłop jest sympatyczny i nie można mu zarzucić, że nie stara się - albo jest ograniczony przez nieumiejętną reżyserię, albo po prostu nie potrafi wyciągnąć z siebie emocji. Wszystkie sceny w barze, które stały się symbolem przywiązania do ostatniej pozostałości po żonie, tego przecież wymagają. Wielkich emocji, podkreślających jego rozdarcie, bólu oraz ucieczki od rodziny, by nie pokazać tych słabości. Gdy w rozmowie z Miki miał wybuchnąć, powiedzieć trudne prawdy, Padalecki poległ. Nie wierzę w emocje, bo nie czuję ich autentyczności. To ten kluczowy moment, w którym praca aktora ma nam pozwolić to poczuć.Tutaj jest pustka, nieudane próby i bardzo siermiężne narzędzia. Tu chodzi o to, by aktor włączył potok łez, ale to, jakimi środkami stara się to uczynić, nie działa. 
fot. The CW
+7 więcej
Niestety, ale większość odcinka to przesłodzone i ckliwe sceny Cordella z żoną lub dziadków z jego dziećmi. Wszystko jest takie oczywiste i nic nie wnoszące. Nie buduje też wrażenia, że te wydarzenia są ważne. Jest rocznica śmierci matki, a na twarzach dzieci zero emocji. Nic, żadnych szczerych i prawdziwych reakcji, które znów pozwoliłyby w to uwierzyć. Tak jakby scenarzyści nigdy nikogo nie stracili i nie wiedzieli, jak to rozpisać, a reżyser nie umiał wyciągnąć z aktorów potrzebnych uczuć, by to trafiło do widza.  Potencjałem odcinka było śledztwo w sprawie oskarżonego zabójcy żony, więc - póki co - jedyny sensowny wątek z potencjałem. Ponownie widzimy, że twórcy nie rozumieją gatunku, w jakim serial jest osadzony. Ten wątek to fantastycznie udowodnia: przyjaciel Cordella ma sprawdzić, czy zabił. Zbój mówi mu o uwielbieniu do sztuki i siostrzenicy, pada stwierdzenie, że jest śmiertelnie chory. Te wszystkie rzeczy sprawiają, że od razu nasuwa się wniosek: on jest niewinny. Tylko tu nie ma nawet najmniejszego dowodu na taką konkluzję, bo ukrycie choroby to jest co najwyżej poszlaka. Co więcej - przecież panowie byli odpowiedzialni za skazanie winowajcy. I co? Nikt nic nie sprawdził? Nie tylko robią z nich fajtłapów w teraźniejszości, ale jeszcze pokazują ich jako amatorów w przeszłości. To jest ta niby wielka rewelacja odcinka, która nie wnosi nic do tajemnicy. Może wrócą w 2. sezonie, bo z takim tempem rozwoju wątku głównego nic z tego nie wyjdzie. Walker to zły serial, który... świetnie się ogląda jako doskonały przykład, jak czegoś nie robić. Tylko szkoda Lindsey Morgan. Tak utalentowana aktorka zasługuje na lepszą produkcję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj