Warrior Nun jest serialem opartym na komiksie Bena Dunna. Choć ubolewam, że nie ma on polskiego tytułu Wojownicza zakonnica, sam koncept jest arcyciekawy i wciąga od samego początku. Oto Zakon Miecza Krzyżowego złożony z wyszkolonych zakonnic, które śmiało można porównać do ninja. A przewodzi nim czempionka Boga, która ma supermoce dzięki anielskiej aureoli w plecach. W przypadku Avy sytuacja jednak wygląda inaczej, bo dostaje ją przypadkiem po tym, jak już umarła. Przez cały sezon mamy więc zakonnice ze strzelbami i karabinami (do tego są wyszkolone w sztukach walki), demony, naukowców z ciekawymi motywacjami i kilka twistów.  To właśnie kwestia budowanych zwrotów akcji jest czymś, na co chcę zwrócić Waszą uwagę. Po obejrzeniu zwiastuna czy choćby przytoczeniu tych kilku słów na temat podstaw konceptu fabularnego, można sobie wyrobić pewne wyobrażenie, czym jest Warrior Nun. Ba, pewnie miałem podobne, gdy podchodziłem do produkcji i... cóż, serial w dużej mierze jest czymś zupełnie innym, niż zapowiadała kampania promocyjna. A twisty fabularne, bardzo spoilerowe, wywracają wiele rzeczy do góry nogami, czyli tak naprawdę zmieniają postrzeganie tego, o czym Warrior Nun tak naprawdę jest. Potrafią na sam koniec wywołać wielkie emocje i chęć obejrzenia drugiego sezonu. Najlepiej już teraz. Choćby dlatego warto nie skreślać tego serialu z góry, bo może Was w wielu momentach pozytywnie zaskoczyć. Tak było ze mną podczas seansu. Podobać się może też samo podejście do konceptu, bo choć obserwujemy historię fantasy o Zakonie Miecza Krzyżowego i walce z demonami, nie jest to ani kiczowate, ani niepoważne. Twórcy podchodzą w miarę na serio do całego fundamentu, starając się nadać temu wiarygodności i jakiejś autentyczności, aczkolwiek operują raczej prostymi środkami. Dlatego w dużej mierze obserwujemy miejsce tej organizacji w szeregach Kościoła Katolickiego i to, jak staje się narzędziem walki o władze nie tylko w samym Watykanie. Teoretycznie pod względem poruszania różnych problemów Kościoła - w tym moralnych i etycznych - Warior Nun nie mówi niczego odkrywczego. Raczej wszystko to, czego możemy się spodziewać po serialu o tajnej organizacji wojowniczych ninja zakonnic: musi pojawić się hierarcha chcący władzy (przy okazji mający prywatną armię swoich wojowniczych zakonnic), manipulacja, intryga. Porusza się też kwestię różnicy pomiędzy lojalnością wobec Kościoła a Boga. Pod tym względem twórcy mogli postarać się o więcej, bo jeśli oglądamy serial, w którym powtarzane są określone punkty programu dotyczące przywar Kościoła w obliczu walki z diabłami, nie wzbudza to wielkiego zainteresowania i nie wywołuje większych emocji. Jednakże nawet w tym aspekcie ma to swoje dobre momenty i pewne zaskoczenie, bo twórcom w niektórych kluczowych wątkach udaje się skutecznie zbić widza z tropu. Pozytywna niespodzianka wyrównuje trochę jakość w tym aspekcie. Simon Barry, twórca, showrunner i współscenarzysta tego serialu, nie jest z najwyższej półki branży. Każdy, kto oglądał jego Continuum: Ocalić przyszłość, wie, że jego praca może być bardzo nierówna i niestety taka jest też w Warrior Nun. Dość mieszane odczucia wywołuje schematyczne podejście do kreacji i rozwoju Avy, czyli nowej tytułowej wojowniczej zakonnicy. Całość doskonale wpisuje się w koncepcję od zera do bohatera, ale twórcy zbyt dużo czasu poświęcają na kliszę w postaci: ona nie wybrała tego losu, więc ucieka, a to powoduje odciągnięcie uwagi od najlepszej i najbardziej atrakcyjnej części serialu, czyli tej związanej z misją Zakonu Miecza Krzyżowego. Poświęcają więc bardzo dużo czasu na przedstawienie widzom, kim jest Ava, jaka ona jest i jak poznaje życie po raz pierwszy. Z jednej strony jest to wiarygodne, biorąc pod uwagę kontekst fabularny życia przed śmiercią, więc zauroczenie chłopakiem i normalnością jest wręcz uzależniające. Z drugiej strony widz szybko możne poczuć niecierpliwość z dość prostej przyczyny:  sceny z jej życia są za bardzo przedłużane i stają się nudne. Zamiast czuć, jak to rozwija samą bohaterkę w obliczu tego, czego się dowiedziała o swojej nowej rzeczywistości, bardziej sprawia to wrażenie stania w miejscu, a mówimy o prawie połowie tego sezonu. Cała droga Avy i zaakceptowanie tego, kim jest, powinno być skrócone o przynajmniej jeden odcinek, bo zbyt szybko doskwiera i męczy ciągłe wałkowanie tego samego. Są w tym określone kluczowe etapy kulminacyjne i one świetnie działają, ale nie wprowadza to potrzebnego balansu.
fot. Netflix
Co też nie zmienia, że Ava jako postać wzbudza sympatię i wywołuje pozytywne emocje u widza. Alba Baptiste tworzy bohaterkę zadziorną, która niczego nie traktuje poważnie. To przekłada się też na dość specyficzne poczucie humoru postaci, jak i samego serialu, które w określonych momentach staje się pozytywnym atutem, bo zamiast opierać się na slapsticku, dosłowności, mamy raczej bardzo zdystansowany humor sytuacyjny, często niespodziewany. To buduje charakter Warrior Nun i nadaje mu unikalny klimat pasujący do tej szalonej historii. Zresztą podobnie dużo czasu twórcy poświęcają na rozwój emocjonalny każdej bohaterki, dzięki temu doskonale poznajemy je z różnych stron na czele z przeszłością i motywacjami do robienia tego, co robią. Buduje to więc obraz postaci sensownie zaprezentowanych, nawet pomimo tego, że same w sobie nie są ani wybitne zagrane, ani też rozbudowane charakterologicznie. Koniec końców nawet w takim aspekcie Warrior Nun twórcy starają się bawić z oczekiwaniem widzów, bo w pewnym momencie dostrzeżecie, że jesteście w stu procentach pewni, co i jak, a koniec końców jest inaczej. Mam trochę problem z samą fabułą Warrior Nun, która za bardzo przypomina wstęp do arcyciekawego 2. sezonu. Dostajemy całą historię Zakonu Miecza Krzyżowego dzięki scenom retrospekcji, kulisom jego powstania i różnym twistom. Szybko okazuje się, że gdy patrzymy na przekrój sezonu, naprawdę ciekawie jest dopiero pod koniec, gdy wszystkie karty są na stole. A do tego twórcy zbyt dosłownie potraktowali kwestię wiary, bo każą widzom wierzyć w różne fabularne nowinki, nie dając zbyt dużo odpowiedzi, ale zarazem tak diabelnie dobrze łechtając ciekawość, że chce się je poznać. Jak widzicie - Warrior Nun może w tym aspekcie wyzwolić wiele dość skrajnie mieszanych odczuć.
fot. Netflix
Agnieszka Smoczynska (Fuga, Córki Dancingu) wyreżyserowała trzeci i czwartek odcinek serialu. Choć w strukturze sezonu nie wyróżniają się one jakoś szczególnie charakterem, to czwarty odcinek w jej wykonaniu jest pierwszym, który zaczyna bardzo angażować emocjonalnie. Wszystko z uwagi na pewien punkt kulminacyjny w drodze Avy, który doprowadza do niby oczekiwanej, ale i tak w jakimś stopniu zaskakującej konfrontacji. Do tego moja ulubiona scena serialu pochodzi z 4. odcinka, choć jest prosta i dość oczekiwana: to taka pierwsza pokazówka, do czego zdolna jest wojownicza zakonnica. Wiecie, korytarz ze zbirami, zakonnica nakłada coś w rodzaju metalowej przyłbicy i zaczyna siać zniszczenie. Pod względem pracy kaskaderów, choreografii i śledzącej oka kamery stoi to raczej w solidnym standardzie. I choć nie ma efektu "wow", który wyciąga to ponad pewien poziom, spełnia swoją rolę rozrywkową. Koniec końców można by rzec, że odcinki Smoczyńskiej pod względem reżyserii i sposobu opowiadania historii wpisane są w wysokie standardy platformy pod tym względem. Czuć jednak, że egzekwowała czyjąś wizję i za bardzo nie ma w tym jej charakteru. Po obejrzeniu filmów Smoczyńskiej odnoszę wrażenie, że po prostu może pokazać więcej, ale musimy pamiętać, że reżyser w serialach spełnia czyjąś wizję, więc ma swoje ograniczenia. Warrior Nun ma też zaskakująco niewiele akcji. Skupia się bardziej na rozwoju bohaterów, ich stanie emocjonalnym i historii, a nie na ciągłym pokazywaniu zakonnic w czasie walki. Stąd też moje mieszane odczucia co do poszczególnych etapów tego serialu, które za bardzo skupiają się na tym, a za mało na jego najciekawszym aspekcie. Ba, nawet efektów specjalnych jest niewiele (choć gdy demony wkraczają, są emocje), co ma związek z tym, że Warrior Nun to zupełnie inny serial, niż oczekiwałem. Jednak przez wrażenie zbyt przedłużanego wstępu, do którego wkradają się dłużyzny i nuda, nie mogę wystawić bardzo wysokiej oceny. Jest to rozrywkowe, przyjemne, ma wiele wspaniałych, szalonych pomysłów, ale zarazem ma zbyt dużo nierówności i decyzji wywołujących mieszane odczucia. Tylko ten koniec tak pozytywnie zaskakuje, że 2. sezon musi być o wiele lepszy i wiem, że jest tu potencjał na poprawę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj