Premierowy epizod Westworld to typowy odcinek na rozgrzewkę, który ma nas wprowadzić w świat nowej odsłony. I jest to wprowadzenie całkiem przyjemne. To serial, który zmusza do myślenia. Po każdym kolejnym odcinku można dyskutować na temat teorii dotyczących danych wątków. Mogę spokojnie stwierdzić, że produkcja HBO powraca do swoich korzeni. Szczególnie pierwszy epizod stawia wiele ciekawych pytań dotyczących historii Dolores. Twórcy sprawnie podrzucają, ale i mylą związane z nią tropy. Można się tylko domyślać, o co w tym chodzi. Czy Dolores znajduje się w nowej pętli? Czy jednak odbudowano jej ciało i wymazano poprzednie wspomnienia?  Niestety, sama postać Dolores nie wzbudziła mojego zainteresowania. Pytania, które pojawiają się w jej wątku, ciekawią, natomiast sama bohaterka snuje się po ekranie i jest cieniem swojej wersji z poprzednich odsłon. Być może powrót Teddy'ego w wykonaniu Jamesa Marsdena nieco ją zmieni. To samo tyczy się postaci granej przez Arianę DeBose. Po gwieździe West Side Story spodziewałem się o wiele więcej. Szkoda, że twórcy nie zaproponowali jej choćby zalążka interesującej historii. Jest raczej statystką, a nie pełnoprawną postacią w opowieści. Szkoda, bo to aktorka z wielkim talentem, jednak 1. odcinek Westworld nie pokazał cienia potencjału, który gdzieś tam w niej drzemie. 
fot. materiały prasowe
+2 więcej
Cieszy natomiast powrót w pełnej formie Williama, czyli Mężczyzny w czerni. Poprzedni sezon trochę zepchnął go na drugi plan. Dobrze, że premierowy epizod 4. sezonu przywrócił go w chwale już w pierwszej sekwencji. Scena, w której z wielkim spokojem rozprawia się z członkami kartelu, pokazała demoniczność drzemiącą w tym antagoniście. Sama kwestia tajemniczych much, jakiegoś dziwnego pasożyta kontrolującego umysł, jest ciekawa. Ed Harris ponownie mógł udowodnić, że doskonale czuje się w butach Williama. To zdecydowanie najlepszy złoczyńca Westworld i jego powrót tylko ubogacił tę historię. Wystarczyło zaledwie kilka scen z jego udziałem, żeby stworzyć niepowtarzalną atmosferę mroku. Zapewne na ekranie widzimy hostową wersję Williama, jednak nie zmienia to faktu, że Harris jest w świetnej formie i potrafi wyciągnąć niuanse z czarnego charakteru w każdej jego odsłonie.  Na początku odcinka nie do końca pasował mi wątek dotyczący Caleba. Ot, takie zwykłe, rodzinne życie, które trąciło fałszem. Po prostu nie za bardzo pasuje to do tego rodzaju bohatera. Gołym okiem widać, jak postać dusi się w swoim nowym środowisku. Jako widz również odczuwałem pewien dyskomfort. Na szczęście scenarzyści postawili zaprzęgnąć do pomocy Maeve. Gdy bohaterka pojawiła się na ekranie, było o wiele lepiej. Jak na razie twórcy tylko zaznaczyli wątek jej i Caleba, jednak ma on spory potencjał na dalszy rozwój i chętnie obejrzę, jak postacie te współgrają na ekranie. Szczególnie że ich historia zapewne będzie mocno rezonować z Mężczyzną w czerni i jego planem, a raczej planem Charlotte/Dolores.  Premierowy odcinek 4. sezonu Westworld to ciekawe otwarcie dla serii, które umożliwił również przeskok czasowy między seriami. Nie jest to może jeszcze najwyższy poziom zachwytu, ale mój apetyt został zaostrzony. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj