Zadzwoń do Saula minął półmetek sezonu i wciąż nie ma żadnych powodów do narzekań. Fabuła zagęszcza się, aktorzy błyszczą, a w Saulu obserwujemy coraz mniej Jimmy’ego, co tylko wychodzi serialowi na dobre. A co najważniejsze szósty odcinek wcale nie potrzebował nawiązań do Breaking Bad, aby osiągnąć ten imponujący efekt. Oceniam.
Nawet się człowiek nie obejrzał, a Better Call Saul już minął połowę sezonu. Wystarczyło sześć odcinków, aby nieco zapomnieć o biednym Jimmym gnębionym przez brata. A jednocześnie przypomnieć sobie Saula Goodmana z Breaking Bad, który nie ma żadnych zahamowań. W poprzednich latach McGill sporadycznie przejawiał tę charakterystyczną pomysłowość balansującą na granicy prawa i moralności, ale w piątej serii oglądamy to co epizod. Przynosi to sporo rozrywki i humoru, jak choćby organizacja planu zdjęciowego do reklamy. W najnowszym odcinku nasza znajoma ekipa filmowa mogła poprzebywać na ekranie dłużej niż ostatnim razem. Miło, że powracają w każdym sezonie, jako stały element serialu. Bawić też może nękanie Howarda przez Saula, choć to akurat jest bardziej w stylu starego Jimmy’ego, ale połączonego z brawurą Goodmana. I oczywiście całe show, które zafundował prawnikom Mesa Verde i Kevinowi także robiło wrażenie, mimo że wykorzystał do zwycięstwa szantaż.
Jednak nie tylko humor definiuje postać Saula, ale nieodzowne poczucie niesmaku i kwestionowanie słuszności jego działań, gdy osiąga swój cel. Nie są to emocje, które wbijają w fotel albo powodują opad szczęki, ale dają pole do dyskusji. Jego zachowanie jest niemoralne i nieetyczne, a jednocześnie przemyślane, ponieważ ma na wszystkie swoje występki kontrargumenty i wymówki. I choć w konfrontacji z Mesa Verde chciał pomóc Kim, to tak naprawdę uzyskał odwrotny rezultat, wbijając swojej partnerce nóż w plecy. Konsekwencje poczynań Jimmy’ego nie uderzają w samego bohatera, ale zawsze ktoś na tym cierpi z jego najbliższego otoczenia. I to jest największy tragizm sytuacji, a także serialu, który dzięki temu staje się ciekawszy.
Słusznie też Kim zauważyła, że batalia Mesa Verde kontra Goodman przerodziła się w starcie Saula przeciwko Wexler. Prawdę powiedziawszy, miałam mieszane uczucia, czy rzeczywiście ten zwrot akcji nie został ustawiony, co też nie byłoby niespodzianką. Po prostu nie do końca przekonywała mnie Rhea Seehorn. Zagrała bardzo dobrze, ale wzburzenie i zaskoczenie bohaterki nie wydawało mi się w stu procentach szczere, lecz podejrzane i jakby wymuszone. Na szczęście nie miałam takich wątpliwości co do uczuć Kim podczas kłótni z Jimmym w końcówce odcinka. Seehorn i Bob Odenkirk byli znakomici, dzięki czemu naprawdę można było poczuć, że związek ich postaci zawisł na włosku i doszliśmy do punktu zwrotnego serialu. A propozycja małżeństwa, która padła z ust Kim była nieco szalona i niezwykle zaskakująca, ale również bardzo dobra na cliffhanger epizodu. W tym wypadku emocji nie zabrakło.
Warto zwrócić uwagę na konstrukcję odcinka, w której poszczególne wątki na początku są bardzo zagadkowe, a dopiero w miarę rozwoju wydarzeń nabierają sensu. Tak było, gdy Saul pracował nad reklamą, a także kontaktował się z właścicielką zdjęcia, które zainspirowało logo Mesa Verde. Efekty poznaliśmy w dalszej części epizodu. Ale zdecydowanie lepiej zadziałało to w wątku Mike’a, który sprytnie nasłał na Lalo policję, będąc wyjątkowo perswazyjnym względem bibliotekarki. Można zaryzykować stwierdzenie, że działał w stylu Saula, choć mniej ekspresyjnie i widowiskowo. Od końcówki czwartego sezonu nie widzieliśmy Ehrmantrauta w tak intrygującej akcji. Do czasu spotkania z Gusem jego historia była ponura i po prostu się wlokła, a teraz nabrała rozpędu i kolorów niczym koszule i krawaty Goodmana. Oby tak dalej!
Better Call Saul rozkręciło się na dobre, ale co ważniejsze stoi na własnych nogach. Wcale nie potrzebuje nawiązań czy postaci z Breaking Bad, aby zdynamizować fabułę, a tego przykładem jest szósty odcinek. Dość nietypowo nie było w nim dłużyzn, a każda scena miała znaczenie. Nawet ta z samego początku, gdy nastoletnia Kim odmówiła nietrzeźwej matce podwiezienia do domu. Okazuje się, że faktycznie ta bohaterka nie miała łatwego dzieciństwa i częściowo mówiła prawdę Ackerowi. Obok świetnego jak zawsze Boba Odenkirka, na główny plan wychodzi w końcu Rhea Seehorn. I wygląda na to, że zbliżamy się do rozwikłania ostatniej zagadki pełnej transformacji Jimmy’ego w Saula Goodmana. Dodajmy do tego jeszcze gierki między Gusem a rodziną Salamanca i można dojść do wniosku, że szykuje nam się ekscytująca i dramatyczna druga połowa piątego sezonu. I nikt nie będzie miał nic przeciwko, jeśli minie równie szybko jak pierwsze sześć odcinków, ale bez ewentualnej przerwy spowodowanej pandemią…