Ósmy odcinek piątego sezonu Better Call Saul zapowiadano jako jeden z najlepszych w historii serialu, na który warto czekać z zapartym tchem. To nie jest nic wyjątkowego, często możemy spotkać się z taką formą zachęcania do oglądania produkcji. Ale wiedząc, że ten epizod został wyreżyserowany przez samego Vince’a Gilligana, to musiało być coś na rzeczy, że to nie są tylko czcze przechwałki. I rzeczywiście, to był wspaniały odcinek łączący klimat Better Call Saul i Breaking Bad. Akcent położono na postaciach Jimmy’ego i Mike’a, którzy są głównymi bohaterami tego serialu. Nie zabrakło Kim, jak i nawiązań do Breaking Bad za sprawą Kuzynów, którzy roztaczali wokół siebie atmosferę grozy, choć mniej przytłaczającą niż zwykle. Jedynie nie było żadnej rozprawy sądowej, ale w zamian zobaczyliśmy więcej krwawej akcji. Zabawa się skończyła – czas na poważne wydarzenia! Chyba nikt nie miał wątpliwości, że wyprawa Jimmy’ego po siedem milionów dolarów pójdzie łatwo i zgodnie z planem. Pytanie brzmiało, w jak wielkie tarapaty wpadnie Saul. Okazały się najgorsze z możliwych, bo znalazł się w samym środku strzelaniny. Trudno powiedzieć, co bardziej imponowało: intensywność tej wymiany ognia czy celność Mike’a, który rozprawił się w pojedynkę z całą bandą. Twórcy pod tym względem ciut przeszarżowali, ale z drugiej strony Ehrmantraut to zawodowiec i nie raz udowadniał, że posiada nieprzeciętne umiejętności snajperskie. Natomiast dreszczyku emocji dodawał Jimmy, na którego twarzy malowało się ogromne przerażenie na widok tych brutalnych scen. Bob Odenkirk znowu pokazał się z fantastycznej strony. To jego zasługa oraz doskonałych ujęć z poziomu kolan, że całe zajście wzbudzało aż strach o los głównego bohatera, który przecież nie miał prawa zginąć. Jednak moim ulubionym momentem odcinka pełnym akcji była scena, gdy Jimmy wyszedł na środek drogi w roli przynęty, aby Mike mógł zatrzymać auto. Aż wstrzymywało się oddech, jak samochód zbliżał się do zdesperowanego i wystraszonego Saula, a Ehrmantraut dopiero w ostatniej chwili zastrzelił kierowcę. Ale to, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to koziołkujące auto za plecami Goodmana. To wyglądało nie tyle niesamowicie widowiskowo, ale naprawdę niebezpiecznie, a co za tym idzie realistycznie. Scena wbijała w fotel (polecam przeczytać wywiad z Gilliganem, jak sprytnie ją nakręcili). Przy okazji też nawiązano do postaci Chucka za sprawą koca termicznego, który odbijał światło słoneczne, zwracając na siebie uwagę. Poza tym wyrzucając folię Jimmy symbolicznie zostawił przeszłość za sobą. Tak samo porzucając w rowie charakterystycznego żółtego Esteema. Dużą część odcinka stanowiła przeprawa Jimmy’ego i Mike’a przez pustynię, która była prawdziwym survivalem dla tych bohaterów (jak i aktorów i ekipy filmowej), bo przeżywali męki w upale, taszcząc sprzęt i torby z pieniędzmi. Ta podróż pełna cierpienia spowolniła tempo wydarzeń, choć przemowa motywacyjna Ehrmantraut była podbudowująca i pełna pasji. Jednak wcale ta wędrówka się nie dłużyła, ponieważ w między czasie mogliśmy podziwiać piękne, pustynne widoki, doceniając pracę kamery. Zresztą cały odcinek został fantastycznie sfilmowany. Ujęcia w garażu, oczekiwanie Saula na przyjazd bliźniaków i detale, jak odbicia twarzy w lusterkach aut, to po prostu mistrzostwo. Każdy może wybrać swoje ulubione, a było ich mnóstwo. Nawet jeśli ta przeprawa mogła kogoś na chwilę znużyć, to te piękne widoki, które oglądało się z przyjemnością, wynagradzały spowolnienie akcji.
fot: materiały prasowe
Mimo, że odcinek zdominowali Goodman i Mike, to nie mogą umknąć uwadze postaci Lalo i Kim. Choć Jimmy konfrontował się z bohaterami, to najbardziej w pamięć zapadła ich wspólna scena w więzieniu. Wexler przyszła na spotkanie z Salamanką, aby uzyskać informację o miejscu przebywania męża. Ta rozmowa raczej nie trzymała w napięciu, ale była bardzo ważna dla fabuły, ponieważ otwiera przed Lalo wiele możliwości do szantażowania Saula. Poza tym Tony Dalton znowu się wyróżnił, nawet mając tak niewiele do zagrania. Nie będzie przesadą, gdy powiem, że najnowszy odcinek Better Call Saul był jednym z najlepszych w całym serialu. Dostarczył emocji oraz prezentował się znakomicie pod względem wizualnym. Twórcy zadbali o każdy szczegół, ale jakby dając z siebie jeszcze więcej niż zwykle. A pod względem fabularnym dawno nie było tak ekscytująco. Jimmy nawarzył sobie piwa, to teraz musi je wypić. I wypił, tyle że to nie było piwo... A jego kłopoty jeszcze się nie skończyły. Gdybym mogła, to chętnie oceniłabym ten epizod na mocne i przekonujące 9,5. Pozostanę przy dziewiątce, bo jestem przekonana, że to jeszcze nie koniec wielkich emocji w tym sezonie i może być jeszcze bardziej dramatycznie. Twórcy od dawna zapowiadali, że ostatnie odcinki serii wywiozą ten serial na wyżyny możliwości. Po ósmym epizodzie ja im wierzę, czekając z rosnącą niecierpliwością na ciąg dalszy!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj