W filmie Zenek reżyser Jan Hryniak zabrał się za biografię jednego z najpopularniejszych obecnie artystów w naszym kraju. Przy okazji twórca, przez pryzmat historii muzyka, stara się przedstawić fenomen disco polo. Film skupia się na drodze Zenona Martyniuka do sukcesu, od młodego chłopaka wychowanego na Podlasiu po rozchwytywaną gwiazdę. Reżyser odhacza poszczególne elementy charakterystyczne dla produkcji biograficznych muzyków, jakich wiele widzieliśmy w historii. Twórca przedstawia klasyczną drogę postaci od zera do bohatera, wkładając w to elementy w stylu american dream. Jednak problem w tym, że cały film Jana Hryniaka jest za bardzo ułagodzony. To zwykła, ładnie skrojona laurka na cześć głównego bohatera. Cukier komplementów leje się strumieniami, aż w pewnym momencie można czuć się mentalnie oblepionym tym potokiem słodkości złożonym z wszelkich epitetów porównujących Martyniuka do największych legend muzyki. Nie ma tu żadnej rysy, która mogłaby pokazać inną perspektywę i nadać głębię tej opowieści. Dlatego w pewnym momencie całość staje się mdła aż do bólu. Nawet gdy twórcy próbują wejść w kontrowersje z życia muzyka, to wychodzi to bardzo słabo. Nie wierzy się w ten mrok, który staje się niezamierzenie śmieszny, a nie przejmujący. Szkoda, bo można było o wiele lepiej wykorzystać w filmie pozbawione blasku momenty w biografii głównego bohatera. Niestety tak się nie stało.
fot. TVP
+8 więcej

Film Zenek bez... piosenek Zenka

Cała produkcja ma bardzo lekki klimat i muszę przyznać, że humor zaproponowany przez twórców w kilku scenach potrafił trafić w punkt i sprawić, że zaśmiałem się. Jednak w wielu momentach te żarty są przestrzelone. Zdecydowanie lepiej sprawdzają się gagi sytuacyjne niż te napisane w dialogach. Nie jest to może jakieś górnolotne poczucie humoru, ale jestem pewien, że wielu widzom się spodoba. Problem drzemie w tym, że twórcy starali się opowiedzieć o fenomenie disco polo przez pryzmat Zenona Martyniuka. I niestety, jak na produkcję, która ma poruszać ten temat, to praktycznie go unika. Wynika to ze złego scenariusza, który skupia się na wielu niepotrzebnych elementach życiorysu, zamiast wziąć na warsztat drogę muzyczną bohatera. W całym filmie praktycznie nie słyszymy piosenek Martyniuka, tylko covery, w dużej mierze w języku angielskim, co jak na biografię artysty jest czymś nagannym. To tak, jakby w Bohemian Rhapsody nie pokazano żadnego wykonu Freddiego (może porównanie zbyt górnolotne, ale jak najbardziej na miejscu). Jednak we wszystkim pojawia się iskierka nadziei w postaci Jakuba Zająca, wcielającego się w młodego Zenka. Aktor dobrze odnalazł się w tej historii i naprawdę pasuje roli. Zając gra z dużą lekkością. Niestety tego samego nie mogę napisać o Krzysztofie Czeczocie, wcielającym się w starszą wersję głównego bohatera. Aktor stara się wyciągnąć coś dobrego z zaproponowanego mu tekstu, jednak mu to nie wychodzi. Cała jego gra jest ciężka, bez polotu, jakby występował za karę. Szkoda, bo Czeczot to utalentowany aktor, który już kilka razy pokazał, że stać go na dobre i bardzo dobre kreacje. Jednak niezrozumiały jest dla mnie sam pomysł obsadzania dwóch aktorów do tej roli, szczególnie że w wypadku innych postaci postarzano ich charakteryzacją lub kompletnie zostawiano bez najmniejszych przeróbek. Przez to końcowy efekt wyglądał przedziwnie i sztucznie, a chyba nie taki był zamiar twórców. Zenek to film, wobec którego nie miałem wygórowanych oczekiwań i dlatego nie zawiodłem się, bo tak naprawdę spodziewałem się czegoś o wiele gorszego. Nie mam złudzeń, że ten film będzie hitem i zyska spore grono odbiorców, szczególnie fanów muzyka. Jednak jeśli jesteś filmomaniakiem i wielbicielem kina, to nie polecam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj