Kiedy dotrzesz do horyzontu zdarzeń, nie będzie już odwrotu.
Najpierw krytyka. Co za baran niedouczony, przetłumaczył tytuł "Event Horizon" na "Ukryty wymiar"? Horyzont zdarzeń to nazwa niezwykłego zjawiska zaobserwowanego miedzy innymi przy badaniu czarnych dziur – horyzont zdarzeń jest ostateczną granicą, po jej przekroczeniu przyciąganie czarnej dziury jest potężniejsze niż każda inna siła. Istnieją również tezy, według których czas w horyzoncie zdarzeń niemal staje w miejscu dla obiektu który się w nim znalazł, i dla obserwatorów z zewnątrz, cokolwiek zbliżyło się do horyzont staje w bezruchu. Kończąc jednak moje kulawe próby tłumaczenia zjawisk fizycznych - horyzont zdarzeń jest granicą między naszym światem a czymś. Może równoległym wymiarem? A może czymś znacznie gorszym?
Film, którego fabuła zbudowana jest właśnie na takim fenomenie, wciąga od samego niemal początku. Ciężko powiedzieć, czy to specyficzny klimat, czy naprawdę niezła muzyka, czy też gra aktorów – bo nie tylko Laurence Fishbourne i Sam Neill zagrali doskonale. Na ogromną estymę zasługuje również Kathleen Quinian (znana z filmów takich jak The River Why, i Hills Have Eyes). Choć cała trójka wybija się ponad normę, ich koledzy z planu również mogą pochwalić się umiejętnościami aktorskimi i ciężko zarzucić im wiele. A dobra gra aktorska to niemalże połową sukcesu.
Równie ważna jest doskonale stworzona opowieść – w roku 2047, ekspedycja ratunkowa wyrusza w okolice Neptuna, by zbadać sygnał SOS nadawany przez statek badawczy "Event Horizon". Na miejscu okazuje się, że cała załoga została wybita, nagrania z dzienników pokładowych nie dają żadnej odpowiedzi. Jak się wkrótce okazuje, statek był wyposażone w eksperymentalną technologię pozwalającą wykonać lot poza czasem i przestrzenią, (jednym słowem tworząc czarną dziurę) i w ten sposób pokonywać ogromne odległości. Nie wiadomo, gdzie przez siedem lat od swego zniknięcia był "Event Horizon" ale wrócił z tego miejsca, niosąc ze sobą na pokładzie coś niebezpiecznego.
A potem, w śmiertelnej kosmicznej ciszy i klaustrofobicznych korytarzach dziwacznego, opuszczonego statku rozgrywa się prawdziwy koszmar. Walka o przetrwanie w starcie z nieznanym przeciwnikiem, nieufność i ciągłe zagrożenie śmiercią doprowadza bohaterów do szaleństwa, a im więcej sekretów statku poznają tym bardziej uświadamiają sobie, że nie ma z niego ucieczki. W pewnym momencie nie wiadomo już, kto jest wrogiem a kto przyjacielem, umysł zaczyna wariować a w labiryncie mrocznych korytarzy czai się śmierć.
Cóż stało się naprawdę? Statek, podczas skoku przeniósł się do innego wymiaru, wymiaru mroku i chaosu – łacińskie wstawki sugerują, że trafił po prostu do piekła. Kiedy wrócił, okazało się, że cokolwiek istniało w tym wymiarze, tchnęło w statek świadomość – i wpływając na umysły załogi, powołując do życia ich najgorsze lęki i koszmary, wymordowało załogę. Gdy na ratunek przybyła kolejna ekipa, mrok już na nich czekał..
Doskonały klimat sprawia, że "Event Horizon" ogląda się od początku do końca z zapartym tchem. Nieszablonowa historia, dobra gra aktorska i efekty specjalne (jak na tamte czasy naprawdę dobre) to mieszanka z której Andreson stworzył naprawdę świetne kino. Warto ocalić je od zapomnienia i przypomnieć sobie podczas któregoś wieczoru… kto wie, cóż kryje się za horyzontem zdarzeń?