Familia to tytuł nowej powieści Pawła Majki - książki, która dzisiaj ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont. Fabuła książki przeniesie czytelników do XVIII wieku. Będziemy mogli śledzić w niej losy dwójki młodych bohaterów, którzy związali się z rodem Czartoryskich. Ta tytułowa familia nie cofnie się przed niczym, by zdobyć większą władzę i prestiż.  Skrytobójstwo, przekupstwo, porwania, zajazdy i korupcja są na porządku dziennym w świecie, w którym nie ma miejsca na skrupuły. Paweł Majka ma na koncie liczne powieści fantastyczne, m.in. serie fantasy rozpoczęte powieściami Pokój światów i Jedyne, cykle postapo Berserk i Dzielnica obiecana z Uniwersum Metro 2033, powieść science fiction Niebiańskie pastwiska, a także pisaną z Radosławem Rusakiem alternatywną historię Czerwone żniwa i przygodową opowieść w realiach historycznych Kłębowisko żmij, którą stworzył razem z Michałem CetnarowskimFamilia została wydana w miękkiej oprawie i liczy 640 stron. Jutro o 18:00 na Facebooku odbędzie się spotkanie z autorem. Wydawnictwo Znak Horyzont udostępniło fragment trzynastego rozdziału Familii Pawła Majki. Miłej lektury!

4

Piotr w towarzystwie Jerzego Flemminga – brata stryjecznego zmarłego ministra, generała artylerii litewskiej, który wzorem zmarłego krewniaka należał do przyjaciół Familii i który jako jeden z pierwszych podczas nieszczęsnego balu odciągał Kazimierza Poniatowskiego od Tarły – przygotowywali podkomorzego koronnego do zbliżającego się pojedynku. – On we wszystkim wprawny – mówił Flemming. – Trzeba było do pojedynku nie stawać. Poczekałbyś, Kazimierzu, kilka dni, jakoś byśmy to załatwili. – Ogłosiłby mnie tchórzem! – Nieważne, co głosi, ważne, kto głośniej krzyczy – odparł Piotr. – A w Warszawie my jesteśmy głośniejsi. Uwierzono by w naszą prawdę. – Ja bym nie uwierzył, kapitanie – żachnął się Kazimierz, zbyt młody, by pamiętać Piotra pod prawdziwym nazwiskiem. – Ćwiczyłeś waść ze mną szermierkę. To były dobre lekcje. Zapamiętałem. Nie przyniosę wstydu nauczycielowi. – Inaczej można było to załatwić – rzekł Piotr do przebranego za księdza Paprockiego, gdy Poniatowski z Flemmingiem odeszli ku Tarle z jego sekundantem, by ustalić warunki pojedynku. Rozglądnął się po okolicy. Świtało, słońce z ledwością przebijało się przez chmury. Na szczęście na miejsce walki nie przybyły tłumy. Spotkanie nazajutrz po balu choć pod tym względem okazało się dobrym pomysłem. Ani rodziny przeciwników, ani warszawiacy ciekawi takich rozrywek nie zdążyli zareagować. – Jeśli Kazimierz zginie, wojewoda mnie zabije. Miałem go strzec. – Nie ustrzeżesz człowieka przed nim samym – odparł Paprocki. Było już po nim znać lata. Całkiem posiwiał, schudł jeszcze bardziej. Pokasływał, choć zarzekał się, że cieszy się dobrym zdrowiem, a męczy go jedynie konieczność zarządzania w pojedynkę podziemną stolicą. Piotr sądził, że przyjaciela dobijają samotność i tęsknota za Łoyką. Odkąd tamten odjechał, nie mieli wiadomości ani o nim, ani od niego. Znów gdzieś przepadł. Kto wie, może zginął? Mógł zostać napadnięty, gdy odjeżdżał z Warszawy z wozem, na które załadowali nie tak mało srebra, pozyskanego z Łoykowych zapasów. – A jednak takie właśnie jest moje zadanie – mruknął Piotr. – Mógłbym tego Tarłę… – Nie, nie mógłbyś. Za wysoko stoi. Tacy mogą się mordować tylko między sobą. – E tam! Zwiedziłem trochę świata, to już się tak łatwo nie dam nabrać. We Francji mordowali królów, jak chcieli. A w Anglii nawet ścięli jednego. – Tu nie Francja ani Anglia. U nas się królów i książąt nie morduje. Zostawiamy to im. Poniatowski z Tarłą spróbowali się na szable. Nacierał przede wszystkim wojewoda lubelski, ale Poniatowski zasłaniał się sprawnie, aż Piotr poczuł nawet dumę na widok umiejętności ucznia. Gdy otrzymał go od wojewody mazowieckiego pod opiekę, Kazimierz wiedział wprawdzie, jak trzymać szablę, jednak trudno byłoby go zaliczyć do pierwszych szermierzy królestwa. Teraz poczynał sobie wcale dobrze. Kłopot w tym, że przede wszystkim w defensywie. – Nie uczyłeś go wcale cięć? – zdumiał się Paprocki, równie uważnie przyglądający się starciu. – Przecież tyle ich ćwiczyliśmy! – Uczyłem. – Piotr zerknął na swojego nauczyciela. – Ale szabla to charakter. A Kazimierz to człowiek spokojny. Ksiądz byłby z niego dobry. Nie lubi nacierać. – No to ksiądz byłby z niego żaden. Do diabła, nie da się zwyciężyć pojedynku samą tylko obroną! – Ale można go tak nie przegrać. Paprocki rozkasłał się w odpowiedzi. Wkrótce pojedynkowicze znużyli się daremną szermierką, w której żaden nie potrafił zyskać przewagi, i zgodzili się strzelać do siebie z koni. – Gdybym miał więcej czasu – szepnął Piotr, przypominając sobie podmianę prochu pod Lwowem. – Nie zawsze mamy to, czego chcemy, przyjacielu. Poniatowski z Tarłą najpierw rozjechali się na dwie strony, a potem zaczęli zbliżać do siebie stępa, celując z pistoletów. Pierwszy wystrzelił Tarło. Wierzchowiec Poniatowskiego zarżał przeraźliwie i zwalił się na ziemię, przygniatając swoim ciężarem jeźdźca.
Źródło: Znak
– Trafił konia! – zawołał Piotr, ruszając biegiem ku podopiecznemu, by pomóc mu wydostać się spod zwie- rzęcia. Gdy spostrzegł, że Tarło podjeżdża do powalonego i zeskakuje przy nim z siodła, przestraszył się, że chce dobić rannego. Były to jednak myśli człowieka przyzwyczajonego do nieczystej walki, w której wszystkie chwyty są dozwolone, a honorowe zachowanie podczas starcia to najlepsza droga nie tylko do śmierci, ale – co gorsza – do zniweczenia misji. Tarło pochylił się nad Poniatowskim, pomógł mu wyczołgać się spod konającego konia i stanąć na nogi. Kazimierz podniósł z ziemi pistolet i spożytkował go, dobijając nieszczęsne zwierzę. – Rozstrzygnęliśmy? – zapytał. – Waćpana za przyjaciela mieć będę – odpowiedział Tarło. – Boś mężnie stawał. Ale Familii pozostanę przez całe życie nieprzyjacielem. – To polityka – odparł Poniatowski. – Nie o nią tu się biliśmy, lecz o honor. – W tej sprawie pokój między nami. – Kocham pana wojewodę! – zawołał Poniatowski, co zabrzmiało, ku zaniepokojeniu Piotra, szczerze. – Broniliśmy obaj honoru dam. Przyznaję, że waszmość miałeś trudniejsze zadanie. – Dajmy już spokój tej sprawie. – Tarło machnął ręką. – Teraz żeśmy przyjaciele. Napijmy się! Jest tu w pobliżu jaki dobry szynk? – Jest – odrzekł Piotr, zerkając na Paprockiego. – Zaprowadzę waszmościów. Gdy zaś tamci, pijąc prawdziwie po przyjacielsku, bo do samego obiadu, a po jego zjedzeniu i dalej, posnęli na stołach, trzeźwy, jak przystało na służbie, Piotr zapytał Flemminga: – Myślisz, mości generale, że to już koniec zwady? – Chciałbym – odparł Flemming. – Ale to polityka. Ci dwaj mogliby zostać przyjaciółmi. Ale boję się, że nikt tego nie chce. Trzeba zanieść podkomorzego do domu. Dzielnie dziś walczył na szable, pistolety i kielichy. Niech odpocznie. Niech mi pan pomoże, kapitanie. – Ja zadbam o pana Tarłę – odezwał się Paprocki. Gdy zaniepokojony Piotr spojrzał na niego, niepewny, czy nie oznacza to ostatecznego zajęcia się, ten pokręcił powoli głową. I Poniatowski, i Tarło trafili bezpiecznie do swoich domów. Ale nie zostali przyjaciółmi.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj