Wraz z wczorajszym, dwunastym epizodem, zakończył się pierwszy sezon amerykańskiego serialu V. Stacja ABC zapowiadała, że będzie to największy hit ubiegłego sezonu telewizyjnego. Najwyraźniej, agencji reklamowej, zajmującej się V, chodziło o najbardziej udaną produkcję ABC w sezonie 2009/2010. Bo patrząc na wyjątkowo kruchą ramówkę z września, faktycznie można stwierdzić, że V pozytywnie się wybiło na tle produkcji ABC. (Pomijam oczywiście Losta). Widownia serialu, podzieliła się bardzo mocno – podobnie zresztą jak w przypadku FlashForward – część telewidzów uważa, że historię Gości, ogląda się wyjątkowo przyjemnie, podczas gdy pozostali już na wstępie zmieszali serial z błotem. Ja sam, stoję w każdej z tych grup jedną nogą. Uwaga, w dalszej części tekstu znajdują się spoilery!
[image-browser playlist="" suggest=""]
Pierwsze cztery epizody serialu, które pokazano na początku jesiennego programu stacji, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Dostaliśmy produkcję, która mocno wybija się na tle konkurencji – głównie pod względem fabularnego zamysłu. Początkowo oglądamy coś, co wydaje się być czymś świeżym, nieotrzaskanym i niewyświechtanym. Złudzenie to, przynajmniej u mnie, mija bardzo szybko. Z epizodu, na epizod, zaczynają denerwować mnie coraz liczniejsze techniczne niedociągnięcia (bardzo sztucznie wyglądają aktorzy, przechadzający się po statku – aka zielony ekran w 95%), czy fakt, że scenarzyści kontynuują nieudane wątki, jak chociażby miłość Tylera i pięknej Przybyszki. Nie byłbym sobą, gdybym nie napomknął o sztuczności gry aktorskiej, która swoje apogeum osiąga chyba wraz z początkiem wizyt Chada Deckera i ojca Jacka. Rozumiem, że w tym miejscu twórcy serialu, chcieli wyeksponować to, jak bardzo dziennikarz podporządkował się Annie. Ale litości, trzeba używać aż tak łopatologicznych środków? Co gorsza, gdy zwróciłem uwagę na niego, od razu zauważyłem, że taki Jack, czy Kyle Hobbes, w większości scen strzelają takie same miny.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Kolejną sprawą, o której nie mogłem nie wspomnieć, są uczucia obcych. Na samym początku serialu, z ust Anny padają słowa, że V pozbawieni ludzkich uczuć. Skoro tak jest, to możemy zakładać, że nie mogą nauczyć się odbierać ludzkich uczuć, tak jak my nie możemy latać, prawda? Niestety finał pokazuje nam coś zupełnie innego – V to kolejna produkcja, w której obcy tworzeni są przez pryzmat ludzi. Gdyby tego było mało, Anna przez wszystkie 11. odcinków usilnie stara się podkreślić swoją obojętność i brak zrozumienia wobec naszych uczuć. Scenarzyści, popełnili chyba jednak dosyć spory błąd. Anna, w większości swoich wypowiedzi, używa takich czasowników jak lubić, kochać, pożądać… a czymże są one innym, skoro nie wyrazem ludzkich uczuć?
[image-browser playlist="" suggest=""]
V musiałem oglądać z pewnym przymrużeniem oka, ale mimo wszystko, serial ten w pewien sposób mi się spodobał. Z pewnością będę oglądał sezon drugi, który biorąc pod uwagę zakończenie finałowego epizodu, zapowiada się bardzo ciekawie. Mam tylko nadzieję, że w nowej odsłonie, scenarzyści bardziej przemyślą wątki, które zdecydują się wyselekcjonować do poszczególnych odcinków.
P.S - Ktoś z Was może mi powiedzieć, w jakim celu ojczulek wysyłał wiadomość na statek? Bo to było tak naiwne, że aż zacząłem się śmiać :)