2

Adam Lorenz ściągnął rękawicę bokserską i odebrał telefon. Gdyby dzwoniła jego mama, siostra albo jeden z nielicznych znajomych, którzy się jeszcze przy nim utrzymali, na pewno pozwoliłby wybrzmieć całej melodii do końca. Pięć sygnałów. Potem przyszedłby jeszcze esemes informujący o tym, że ma nową wiadomość w poczcie głosowej. To też by zignorował. Był tu po to, żeby wprowadzić się w trans. Zmuszał swoje ciało do ekstremalnego wysiłku, bo tylko wtedy jego umysł wchodził w miły i błogi stan odrętwienia. Kiedy paliły go mięśnie, płuca łapczywie dopominały się o większą dawkę tlenu, a serce tłukło tak mocno, że słyszał jego głośne rytmiczne uderzenia, jakby znajdowało się w czaszce, a nie w klatce piersiowej, Adam odczuwał ulgę. To było lepsze niż złe myśli. Rozmowy były ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. Przywracały go do rzeczywistości, od której uciekał. Tylko jedna osoba mogła się do niego zawsze dodzwonić, Paweł Lesicki — naczelnik stołecznego Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. — Cześć. Przed chwilą rozmawiałem z Zadrożnym. Adam wytarł czoło ręcznikiem i ledwo zauważalnie skinął głową. Prokurator na pewno nie zadzwonił z życzeniami świątecznymi. Czekał na konkrety. — W mieszkaniu na Elekcyjnej odkryto zwłoki mężczyzny. — Lesicki od razu przeszedł do rzeczy. To był jeden z powodów, dla których Adam odbierał jego telefony. — Prokuratura przekazuje nam śledztwo. Chcę, żebyś ty przejął tę sprawę. — To był drugi powód. Jedyne, o co Adam spytał, to adres. Niczego innego nie potrzebował. Było kilka minut po trzeciej. Wszyscy normalni ludzie szykowali właśnie białe obrusy i sprawdzali, czy galareta na karpiu już stężała. Biura świeciły pustkami, powoli wyludniały się ulice. Wezwanie na miejsce zbrodni o tej porze byłoby przekleństwem dla każdego. Jednak obaj mężczyźni wiedzieli, że dla Adama to błogosławieństwo. — Na miejsce już jadą technicy i patolog — dodał Lesicki. — Na razie wystarczy. Nie lubię pracować w tłoku. — Ze wstępnej relacji wynika, że sprawca odpierdolił tam jakąś szopkę, więc wysłałem jeszcze jedną osobę. Nie znasz. Miała zaczynać dopiero w styczniu, ale może przydać się w tym śledztwie. A skoro tak, to niech uczestniczy we wszystkim od początku. Dopilnuj, żeby ją wpuścili. — Psycholog? — zapytał Lorenz krótko. Od dawna próbował przekonać Pawła, żeby wyrzeźbił etat dla profilera. — Możesz potraktować to jako gwiazdkowy prezent. Po ustaleniu kilku technicznych szczegółów zakończyli rozmowę. Adam odwiesił rękawice na haczyk koło drabinek i poszedł do szatni, a w zasadzie udającej szatnię małej ciemnej kanciapy z jedną ławką i kilkoma wieszakami. W samym rogu pomieszczenia był natrysk oddzielony plastikową kotarą. Cienkie rury doprowadzające wodę biegły po wierzchu burej glazury. Adam wszedł pod prysznic. Woda jak zawsze ciurkała cienkim strumieniem. Nie przeszkadzało mu to. Namydlił energicznie całe ciało, a potem stał i czekał, aż wątła stróżka letniej wody zmyje pianę. Pomacał skórę głowy. Czuł pod palcami odrastające włosy. Powinien się ogolić. Może jutro. Pierwszy raz zrobił to osiem lat temu. Kiedy włosy zaczęły się przerzedzać, tworząc coraz bardziej wyraźną łysinę, stwierdził, że nie będzie z trwogą przyglądał się, czy nie powiększają się zakola na czole, nie będzie kupował szamponów zapobiegających łysieniu i na pewno nie będzie szukał technik zaczesywania włosów, które dają złudzenie, że jest ich więcej niż w rzeczywistości. To już tylko jeden krok od żałosnej fryzury na pożyczkę. Zbyt wiele razy patrzył z zażenowaniem, jak znajomi i obcy mężczyźni łapią uciekające na wietrze cienkie, długie kosmyki i usiłują zmusić je do leżenia na gładkiej błyszczącej skórze. Postanowił, że on będzie łysiał z godnością i na własnych warunkach. Wziął maszynkę i ogolił się na zero. Nie konsultował tego z Olą, ale nie była zaskoczona. Może odrobinę — jego odmienionym wyglądem, ale nie tym, że to zrobił. To było w jego stylu. Szybka decyzja. Szybkie działanie. Pamiętał, że przytuliła się do jego pleców i powiedziała mu, że wygląda bardzo męsko. A potem pocałowała go w kark. Lorenz zdecydowanym ruchem zakręcił wodę, jakby chciał w ten sposób odegnać przelotne wspomnienie, które podstępnie wynurzyło się na powierzchnię. Pośpiesznie narzucił na siebie ubranie i pogasił światła. Dziś już na pewno nikt tu nie przyjdzie. Pozamykał drzwi i wsiadł do zaparkowanego na tyłach budynku starego mitsubishi pajero. Nie musiał wpisywać adresu w nawigację. Znał drogę. To było jego miasto.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj