Dan Smith napisał powieść Big Gamena podstawie scenariusza napisanego przez Jalmariego Helandera i Petriego Jokirantę. Jest to pełna akcji opowieść o śmiertelnie niebezpiecznej przygodzie w Finlandii, w którą zamieszany jest prezydent Stanów Zjednoczonych (w tej roli Samuel L. Jackson). W przetrwaniu pomaga mu trzynastoletni chłopiec uzbrojony zaledwie w łuk. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Bukowy Las, ma 296 stron i kosztuje 29,90 zł.
Źródło: Bukowy Las
   

1. Pierwsze łowy

Kucając w cieniu kępy białych brzóz, uniosłem głowę i wciągnąłem powietrze niesione przez lekki wietrzyk. Nozdrza wypełnił ziemisty zapach mchu i wilgotnej ściółki, ale była też nuta czegoś innego, ciepłego i dzikiego. Nie ruszałem się, nasłuchując szelestu zdradzającego ruch. Jest. Coś było przede mną. Ukryte wśród zieleni lasu. Nie spuszczając wzroku z drzew, schyliłem się i uniosłem garść liści pozostałych po jesieni. Brązowe i brudne pofrunęły na mnie, gdy rozsypałem je w powietrzu, wiedziałem więc, że to, co jest z przodu, nie może mnie wyczuć. Wiatr wiał w moją stronę. Moja lewa ręka mocniej zacisnęła się na łuku. Prawą sięgnąłem do tyłu, by wysunąć strzałę z kołczanu. Grot był ostry i czysty. Zakładając pocisk na cięciwie, bezszelestnie zrobiłem krok do przodu. Zatrzymałem się, po czym powoli przeszedłem kolejny. Leśną ściółkę przede mną pokrywały suche liście i gałązki. Ale byłem myśliwym. Najlepszym w wiosce. Wiedziałem, że przemknę ponad nimi jak duch. Stawiałem stopy płasko na pomarańczowordzawym cętkowanym dywanie liści. Czas stanął w miejscu. Moje tętno zwolniło, mięśnie rozluźniły się, a umysł opanował spokój. Wtedy go zobaczyłem. Niezbyt daleko. Kształt majaczący za gałęziami. Było to największe zwierzę, jakie dotąd widziałem. Stało prosto i dumnie ze skierowanym w moją stronę łbem. Poroże miało ogromne – nie wiem, czy mógłbym sięgnąć obu jego krańców rozłożonymi ramionami. Prostując plecy i biorąc głęboki wdech, uniosłem łuk i przyciągnąłem cięciwę do policzka. Zamknąłem jedno oko i wycelowałem, wypuszczając równy strumień powietrza z płuc. Te ra z . Kiedy zwolniłem cięciwę, strzała śmignęła przez las. Przecięła powietrze, w mgnieniu oka pokonując krótką odległość: śmiercionośny pocisk z drewna i piór został wystrzelony prosto i celnie. Ale strzała musnęła rozkołysaną gałąź, przez co zeszła na prawo. Przechyliła się i skręciła, a potem stuknęła bokiem o pień brzozy. Spadła na liście jak niegroźna gałązka. – Szlag. Natychmiast sięgnąłem po następną, nałożyłem ją na cięciwę, naciągnąłem łuk i wystrzeliłem. Tym razem pocisk pokonał zasłonę gałęzi, ale zanim dotarł do jelenia, stracił całą energię. Gdy trafił w jego zad, odbił się i przepadł wśród poszycia. – Niemożliwe! Podszedłem bliżej i znów wypuściłem strzałę, trafiając niemal w miejsce, w którym powinno być serce byka, ale i tym razem nie przebiła jego skóry. – To koniec – powiedziałem, opuszczając łuk. – W życiu nie przejdę Próby. Rzeczywistość zwaliła mi się na głowę. Nie byłem najlepszym myśliwym we wsi. Nie byłem nawet najlepszym myśliwym wśród moich rówieśników. Miałem słabszy łuk niż inni chłopcy, bo brakowało mi siły, żeby naciągnąć coś solidniejszego, a poza tym gorzej celowałem. Westchnąłem i podreptałem w stronę majaczącego za drzewami kształtu. Po przeciśnięciu się przez gałęzie stałem tuż przy nim. Z daleka wyglądał jak należy, ale teraz było widać, że jest to jedynie sterta patyków i mchu przykryta brązowym kocem. Miesiąc temu zbudowaliśmy ją z tatą w kępie drzew za naszym domem, abym miał na czym ćwiczyć. Zakląłem, założyłem kolejną strzałę i strzeliłem do kukły z najbliższej odległości. Grot przeszył koc i utkwił w sercu sztucznego zwierzęcia. Pokręciłem głową. Może uda mi się do czegoś blisko podejść. A może będę miał szczęście, albo... Usłyszałem kroki. Odwróciłem się i czekałem, wiedząc, że to tata, bo rozpoznałem rytm i ciężar jego stąpnięć. Był dużym mężczyzną, miał długi krok, ale poruszał się lekko. – Oskari – powiedział, rozgarniając gałęzie i zaglądając zza ich zasłony. – Ostatnie ćwiczenia? Odsunąłem włosy znad oczu i wzruszyłem ramionami, próbując ignorować przerażenie opanowujące mnie na myśl o tym, co miało nadejść. Nazajutrz kończyłem trzynaście lat, ale by stać się mężczyzną, musiałem przejść Próbę. – Cóż... – Tata zawahał się, jakby niezupełnie wiedział, co powiedzieć. – Pewnie wszyscy czekają. Jesteś gotów? – Chyba. – Ale nie ruszałem się z miejsca. Przyglądał mi się przez chwilę, potem podszedł i wziął mnie pod brodę, unosząc moją głowę tak, że musiałem na niego spojrzeć. – Wszystko w porządku – oznajmił. – Dasz sobie radę. Skinąłem głową i próbowałem się uśmiechnąć. Ale nie miałem wrażenia, że dam sobie radę.  

2. Polana Czaszek

  Z żołądkiem podchodzącym do gardła oparłem łuk w rogu łóżka i wyszedłem z domu. Tata zdążył już włączyć silnik terenówki, w której na mnie czekał. Bębnił palcami o kierownicę. – Pospiesz się! – krzyknął przez otwarte okno. – Musimy jechać. Zamknąłem za sobą drzwi i podbiegłem do pojazdu, ale kiedy go obszedłem, żeby wsiąść od strony pasażera, ojciec pokręcił głową. – W drodze na Próbę siedzisz z tyłu – powiedział. – Po wszystkim będziesz mógł siedzieć z przodu jak mężczyzna. Tak to jest. Bez słowa poszedłem zająć miejsce z tyłu auta. Już dawno tam nie siedziałem, przez co czułem się mały. Tata wrzucił bieg i ruszył. Zerknął na mnie we wstecznym lusterku i przebiegł palcami po brodzie, jakby nad czymś rozmyślał. – Wiem, że nie masz na to ochoty, ale taka jest tradycja. – Ale ja mam na to ochotę – odparłem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz potem zmienił zdanie i postanowił zamknąć okno. Chłodny powiew natychmiast ustał i z tyłu zrobiło się gorąco. Powietrze było zatęchłe i śmierdziało starymi butami. Całe pobocze dziurawej drogi przez wieś zastawiały czekające na nas samochody. Kiedy je mijaliśmy, trąbiły i po kolei ruszały za nami. Próbowałem zapomnieć, że właściwie to ruszają za mną. Jechały na m o j ą Próbę. – Przywab łosia – powiedział tata. Wziąłem głęboki wdech, złożyłem ręce wokół ust i próbowałem wydobyć dźwięk, którego mnie nauczył. – Myyh! Myyh! Zmarszczył brwi. – No prawie, ale brzmi to bardziej jak chrapanie staruszka. Może jeleń wychodzi ci lepiej? Jednak kiedy spróbowałem wydać z siebie ten dźwięk, przypominał on raczej głos tonącego kota. Ojciec pokręcił głową i ponownie skupił uwagę na szosie. Zamknąłem oczy, żałując, iż nie jestem gdzie indziej. – Przykro mi. – Dasz sobie radę, Oskari – powtórzył tata piąty już chyba raz. Ale wyglądał raczej, jakby próbował przekonać samego siebie, że go nie zawiodę. – Wszystko, czego potrzebujesz, jest na quadzie. Ale jeśli zapamiętasz to, co ci pokazałem, wcale nie będziesz tego potrzebował. Za moich czasów nie było żadnych quadów, trzeba było chodzić na własnych nogach, a dawaliśmy sobie radę. Dobra, powiedz mi, jakie dwie rzeczy są najważniejsze. – Hmmm... – No już, Oskari. Dwie najważniejsze rzeczy. – Mój nóż. – Tak. – I przybornik do ogniska. – Masz je ze sobą? – Jasne. – Poklepałem nóż wiszący mi u pasa, a potem dotknąłem kieszeni kurtki z wodoodpornym pojemnikiem zawierającym moje przybory do rozpalania ognia. – Bardzo dobrze. Tak długo, jak będziesz miał ze sobą te dwie rzeczy, zdołasz przetrwać w każdym miejscu i przeżyć wszystko. Noś je ze sobą bez przerwy, nie wkładaj do plecaka i nie zgub. Tam może zależeć od nich twoje życie. – Ale to tylko jedna noc – odrzekłem, starając się nadać głosowi odważne brzmienie. – To bez znaczenia. Jedna noc w puszczy wystarczy. Zawsze coś może pójść nie tak. Nóż i przybornik do ogniska zapewnią ci bezpieczeństwo, ciepło i jedzenie tak długo, jak będziesz potrzebował. I oczywiście będziesz miał łuk. Łuk. Na samą myśl o nim poczułem ściskanie w brzuchu. Z westchnieniem odwróciłem się do brudnego tylnego okna, które kołysało się i podskakiwało w rytm ruchów pojazdu. Wieś już zniknęła, zakryły ją drzewa, podczas gdy wspinaliśmy się na wzniesienia przed najwyższym szczytem w tej części puszczy, górą Akka. Za nami na wyboistej drodze klekotała przyczepa z quadem taty. Pojazd napinał łańcuchy, jakby był żywy i chciał się wyrwać na wolność. Ten stary, duży wszędołaz pokryty łuszczącą się zieloną farbą i błotem należał do nas chyba od czasu, kiedy się urodziłem, a ojciec wciąż go naprawiał albo próbował dostać do niego części, bo nie było nas stać na nowy. Dalej z tyłu ciągnęła się kawalkada samochodów jadących za nami: zbieranina starych pordzewiałych pikapów i terenówek. Niektóre były zapakowane sprzętem i pokryte trzepoczącymi na wietrze plandekami, inne ciągnęły rozchwierutane przyczepy kempingowe. Patrzyłem na nie przez chwilę i poczułem się słabo na samą myśl o wszystkich jadących w nich mężczyznach: o tych mężczyznach, którzy jechali w góry, aby patrzeć, jak podejmuję Próbę, spodziewających się, że nie dam rady, bo nie byłem ani najsilniejszy, ani w niczym najlepszy. Mama zawsze powtarzała, że rosnę powoli. Kiedy posiniaczony wracałem ze szkoły, robiła mi gorącą czekoladę i mówiła, że to tylko kwestia czasu, nim stanę się większy i silniejszy niż tacy jak Risto czy Broki, ale oni nigdy nie będą tak mądrzy jak ja. Tata uśmiechał się i potwierdzał. – Większy, silniejszy i mądrzejszy – mawiał. – Pewnego dnia będziesz kimś więcej niż tylko łowcą. Jednak po odejściu mamy rzadko się uśmiechał. Na lewo od drogi wznosiły się skalne granie i bezkresne połacie sosen otaczające górę Akka. Bujny wiosenny las był tam gęsty, ciemny i pełen życia. Jednak teraz nie miałem ochoty myśleć o tym, co tam mieszka – niedźwiedzie potrafiące oderwać człowiekowi głowę jednym machnięciem łapy; zadziorne i wielkie niczym psy rosomaki, których zęby mogą zmiażdżyć kość. Mama opowiadała mi też historie o innych stworzeniach, choćby takich jak Ajatar, podobna do smoka Leśna Diablica, na którą wystarczyło spojrzeć, żeby człowiekowi zrobiło się słabo. Był też näkki, zamieszkujący bagna i jeziora różnokształtny potwór, który czekał, by zaciągnąć cię do wody i utopić. Oczywiście, wszystko to były bajki dla dzieci, ale uwielbiałem, kiedy siadała na brzegu mojego łóżka i opowiadała je przed pocałowaniem mnie w czoło i zgaszeniem światła. Znała mnóstwo takich opowieści. – Myślisz o mamie. – Głos taty był cichy. – Zawsze widzę, kiedy o niej myślisz. – Nic nie mów. – Też mi jej brak. – Niemal szeptał, jakby nie chciał tego przyznać. Po drugiej stronie drogi było urwisko opadające w pustkę. Gdyby tata skręcił zbyt mocno w tamtym kierunku, zsunęlibyśmy się z krawędzi i minęłoby dużo czasu, zanim spadlibyśmy na ziemię. – Mam coś dla ciebie – powiedział nagle ojciec. Przechylając się i wciąż patrząc na drogę, otworzył schowek w desce rozdzielczej, a potem pogrzebał w środku. Czego tam nie było? Pomięte kartki, naboje do jego sztucera, stary nóż z kościaną rękojeścią, kawałki szpagatu i otwarta paczka papierosów. Jednak wyjął coś innego – pognieciony zwój papieru. Podał mi go, mówiąc: – Proszę. Dla ciebie. – Co to? – spytałem, wyciągając rękę i chwytając podarek drżącymi palcami. Papier wyglądał na bardzo stary, bo miał żółtawy kolor. Był sztywny, pognieciony w kilku miejscach od leżenia w schowku i pachniał olejem. Tata chwycił paczkę papierosów, wyciągnął jeden, po czym wrzucił ją z powrotem i zatrzasnął schowek. Kiedy zapalił papierosa i uchylił okno tylko na tyle, że powstała wąska szparka, wiatr zaczął nieść dym wprost na moją twarz. Odsunąłem się, żeby mnie nie sięgał. – No już – powiedział tata. – Otwórz. Przez chwilę się wahałem, potem wziąłem głęboki oddech, rozwinąłem papier i spojrzałem na stary rysunek. – Mapa? – Rozpoznałem kilka zaznaczonych na niej miejsc. Widziałem drogę, na której byliśmy, i las ciągnący się na lewo od nas. A w wysokiej części pogórza, u stóp góry Akka, była Polana Czaszek – cel podróży. Na dole mapy znajdowała się nasza wieś. – Jest tam czerwony krzyżyk – odezwał się tata. Przesunąłem palcem po mapie, wyczuwając zagięcia i zgrubienia starego, sztywnego papieru. – Taa. Co tu jest? – Trzymałem palec na czerwonym krzyżyku. Wyglądał, jakby całkiem niedawno zaznaczono go markerem. – To nasza mała tajemnica – powiedział ojciec. – Miejsce, gdzie na pewno są jelenie. – Puścił kierownicę i szeroko rozłożył ramiona. – Mówię o dorodnych byczkach z takimi porożami. – Tajny teren łowiecki? – Wpatrywałem się w czerwony krzyżyk, już wyczuwając tajemniczość tego miejsca. Pamiętałem, jak mama mówiła, że jeleń będzie moim zwierzęciem – że to jego dostanę od lasu. – Otóż to. Więc podejdź blisko, zaczekaj do świtu, i cały czas stawaj pod wiatr. – Dobra, tato. – Oderwałem wzrok od mapy, by spojrzeć na ojca. – Wiem, jak je wywoływać. Jednak dostrzegłem jego reakcję. To, jak uniósł brwi i odwrócił spojrzenie, żeby wbić je w drogę. – Tajny teren łowiecki jest na wielkim płaskowyżu blisko szczytu góry – powiedział. – Odpocznij i zacznij się wspinać na szczyt o świcie. Znajdziesz byka i przejdziesz Próbę. Odpocznij. W ciemnościach. Sam w puszczy góry Akka przez całą noc. W ciągu ostatnich dwóch tygodni nie myślałem prawie o niczym innym. Widziałem to w snach, z których budziłem się w paskudnym lęku. Przełknąłem ślinę i spróbowałem wmówić sobie, że jestem silny – dla siebie i dla taty. Było to ważne dla nas obu. – Tato? – Hm? – Chcę, żebyś wiedział... Próba... Dam z siebie wszystko. – Wiem. Zerknąłem na mapę, potem ją zwinąłem i wsadziłem do kieszeni. Kiedy znów podniosłem wzrok, ojciec patrzył na mnie w lusterku. – Ale nie wiesz, czy wszystko, co z siebie dam... – Wszystko, na co cię stać, wystarczy. – Tata skinął z wymuszonym uśmiechem, ale obaj wiedzieliśmy jedno: mój ojciec był bohaterem, l e g e n d ą, i w porównaniu z tym nic, co mogłem z siebie dać, choćbym nie wiem jak się starał, nie mogło być wiele warte. Świat ściemniał się z każdym kolejnym pokonywanym zakrętem drogi prowadzącej ku coraz wyższym partiom pogórza. Po chwili wszędzie wokół eksplodowały brązy i zielenie, otoczyły nas sosny i świerki tak wysokie, że musiałem przyciskać twarz do brudnej szyby, żeby zobaczyć ich czubki. Świeży, słodki zapach wpadający przez okno taty przypominał mi o wczesnych rankach spędzanych w lesie. Przez cały ostatni miesiąc ojciec budził mnie co rano o wschodzie słońca i zabierał do lasu za domem, gdzie ćwiczyliśmy rozpalanie ogniska i budowę schronień. Kazał mi tropić zwierzynę, maskować się i wystrzeliwać ze swojego łuku strzałę po strzale w makietę jelenia. Jednak ani razu nie okazałem się dość silny, żeby do końca naciągnąć cięciwę tej broni, co martwiło tatę tak samo jak mnie. Zgniótł niedopałek papierosa w popielniczce i zamknął okno. – Prawie jesteśmy – rzucił. Poczułem ściskanie w żołądku, ale zmusiłem się do kiwnięcia głową. – Taa. Przesunąłem się, by siedzieć za nim, i wyjąłem zdjęcie, które ukradłem z  tablicy w Domku Myśliwskim. Miało wielkość pocztówki, było stare jak mapa, a przez jego środek biegło załamanie. Rozłożyłem je i spojrzałem na wizerunek ojca w dniu jego trzynastych urodzin. Z wielkim łukiem w jednej ręce, garbił się pod ciężarem głowy niedźwiedzia brunatnego, którą niósł na plecach. Nie wydawało mi się, żebym kiedykolwiek mógł być tak silny i odważny jak on. – Jeszcze im pokażesz – powiedział tata, jakby czytał w moich myślach. Złożyłem zdjęcie i wetknąłem je do kieszeni akurat wtedy, gdy on zerknął w lusterko. – Mózg masz po mamie, Oskari. Jesteś mądry. O wiele mądrzejszy niż ja w twoim wieku. Są ważniejsze rzeczy od bycia największym i najsilniejszym, już ci to mówiłem. A jednak nie przychodziło mi do głowy nic, co było bardziej użyteczne od bycia największym i najsilniejszym. Może bycie najodważniejszym. Albo posiadanie sztucera. – Pamiętaj o mapie – powiedział tata. – Nie zgub jej. Prowadziliśmy kawalkadę, więc jako pierwsi pokonaliśmy zbocza pogórza i dotarliśmy do Polany Czaszek u stóp góry Akka. Podskakując na wybojach, wjechaliśmy z klekotem na wielki, płaski i kamienisty teren, którego nigdy dotąd nie widziałem, choć słyszałem o nim od starszych chłopaków. Był niemal zupełnie otoczony przez gęsty las i strome skały, ale z naszej strony urywał się, otwierając przepaść, ponad którą widziałem gęste, skłębione chmury pokrywające odległe szczyty innych gór. Kamienie chrzęściły pod kołami, kiedy podjechaliśmy niemal na sam skraj urwiska, zawróciliśmy i stanęliśmy przodem do Polany Czaszek. Tata zgasił silnik. Po przeciwnej stronie płaskowyżu od korony drzew oderwała się czarna chmura. Wzbiła się ku sinemu niebu, a potem rozpadła na co najmniej sto wron. Ptaki krążyły i fruwały w różnych kierunkach, aż wreszcie zawróciły i ponownie usiadły wśród drzew. Kiedy mężczyźni z mojej wsi mówili o tym miejscu, wyrażali się tak, jakby to była święta ziemia. Jakby stanowiła część ich samych. A choć niektórzy z moich przyjaciół mi je opisali, a tata próbował mnie na to przygotować, zupełnie nie wyobrażałem sobie widoku, który miałem zobaczyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj