Mieszkanie ofiary wyglądało tak, jak się tego spodziewałam. Podobne pokazuje się w programach na temat architektury wnętrz. Ale nawet gdyby ktoś oglądał całą ich serię, akurat tego nie potrafiłby opisać. Zapamiętałby jedynie biały kolor, o którym redaktorzy opowiadają z przejęciem, że ma co najmniej dziesięć odcieni. Biały dywan, biała sofa, białe zasłony, białe łóżko, biały stolik nocny i odważnie flirtująca z szarością, ale jednak biała półka na książki. Czy tylko mnie biały kolor kojarzy się z zamkniętym oddziałem psychiatrycznym? W tej chwili jednak sterylna sypialnia bardziej przypominała salę operacyjną na oddziale chirurgicznym. Przeklinałam swoją niezdarność. Nagle moją uwagę przyciągnął wiszący na ścianie dekoracyjny obraz. Live Love Laugh. Takie wypisywane na torebkach z herbatą aforyzmy są charakterystyczne dla ludzi, którzy sami nie potrafią wyrazić swoich uczuć i muszą to robić za nich inni. Ja okazywałam uczucia poprzez zabijanie. Obraz skojarzył mi się z karteczkami samoprzylepnymi, które rodzina cierpiącego na demencję umieszcza na różnych przedmiotach, żeby pomóc choremu przypomnieć sobie ich nazwę. Byłam przekonana, że ofiara nie wybrała sama modnego dzieła i że podarowała mu go młodsza o kilkadziesiąt lat przyjaciółka. Przypatrując się obrazowi, drgnęłam, a moje serce zatrzymało się na jedno uderzenie. W środku litery „o” słowa Love widniała czerwona kropka. Szybko podeszłam bliżej, tak, to była krew. Jak to się stało, że prysnęła aż tak daleko? Z początku wszystko przebiegało dobrze. A teraz? Kompletna katastrofa. Do mieszkania dostałam się stosunkowo łatwo. Obserwowałam swoją ofiarę tak długo, aż zaszokowana zauważyłam, jaka jest łatwowierna. Odkryłam, że zostawia zapasowy klucz w ogrodzie. Wychodząc z domu, chowa go zawsze w nasionach słonecznika w karmniku dla ptaków. Jego naiwność była wprost wzruszająca. Mężczyzna spędzał noce otoczony pochodzącymi z lat osiemdziesiątych symbolami świadczącymi o wysokim statusie. Takich łóżek jak jego chyba się już nie produkuje. Mogę tylko pogratulować sobie szczęścia, że oparłam się o nie łokciem, kiedy zaczęłam wymachiwać nożem, bo w ostatniej chwili zauważyłam, że było to przecież łóżko wodne. Gdybym przez przypadek wbiła ostrze przez ciało aż do materaca, to na sąsiadów piętro niżej wylałyby się setki litrów wody i wściekli zapukaliby do drzwi. Ofiara spała tak twardo, że stałam sobie spokojnie i przyglądałam się jej przez kilka minut. Czemu miałabym się niepotrzebnie śpieszyć? Najpierw chcę się upewnić, że naprawdę muszę zabić tego człowieka. Nie chcę niczego żałować, kiedy będzie za późno. Trzeba przyznać, że nigdy jeszcze nie zmieniłam zdania co do żadnej z ofiar. Nawet gdy niektórzy błagali mnie, żebym ich oszczędziła. Zwłaszcza wtedy nie miałam litości. Czuję wyłącznie dumę z takiej konsekwencji. Przeprowadzam zawsze dokładną selekcję, aby wszyscy finiszujący mogli przekroczyć linię mety. Wielokrotnie przysłuchiwałam się cichym jękom, zwierzęcym wrzaskom i bezładnemu potokowi słów, z którego nic nie rozumiałam. Ludzie odmawiali przede mną Ojcze nasz, wymieniali dziesięć przykazań, a zwłaszcza piąte. Lecz ja trzymałam się swojej decyzji. Najpierw nóż, potem uderzenie prosto w klatkę piersiową i tak dalej. Nie sądzę, żebyście byli tak perwersyjni jak ja, więc pewnie nie chcecie słyszeć szczegółów, tylko to najważniejsze. Co czułam podczas zabijania? Nic. Tym razem też tak było. Wszystko się powtarza. Za każdym razem mam nadzieję, że wydarzy się coś innego. Że się ożywię. Że wyssę energię z mojej ofiary. Że znajdę jakiś powód, by żyć. Że poczuję się tak, jakbym miała władzę. Że wszystkie moje problemy zostaną rozwiązane. Że w końcu wszystko się zmieni. Że moje czyny będą miały znaczenie, nieważne jakie. Że wreszcie powiem swoje ostatnie słowo. Nastąpi jakieś katharsis. A tu nic. Zupełnie nic. Mimo to próbuję ciągle na nowo. Tym razem miało być inaczej, bo chciałam zamordować tego człowieka rano. Bo chciałam zamordować go siekierą. Bo chciałam zamordować go szybko. Bo chciałam się zemścić. Bo chciałam zabić bez torturowania. Bo chciałam to zrobić pokazowo i śmiać się w trakcie zabijania. Bo on zasłużył na śmierć. Bo on chciał umrzeć. Bo on i tak by umarł. Jednak nic się nie zmieniło. Czułam dokładnie to samo, czyli pustkę. Może dlatego wpadłam na pomysł, że skończę z zabijaniem. A może po prostu miałam już tego dosyć. To był ostatni raz. On będzie moją ostatnią ofiarą. Taki zaszczyt dla niego, chociaż niestety nie usłyszy fanfar. Ledwie zdążyłam się nad tym porządnie zastanowić, a zachciało mi się śmiać? Rezygnować? Na pewno nie! Cóż innego by mi pozostało? Zabijanie to jedyna rzecz, którą mam. Bez tego będę jak wydmuszka. Każdy człowiek posiada tożsamość. Ja nie miałam elementów budujących jaźń. Byłam niezapisaną tablicą, beczką dudniącą pustką. Sama musiałam stworzyć swój wizerunek. Moja tożsamość to seryjna morderczyni. Moje imię to przepowiednia. Rodzice wybrali dla mnie zawód. Dlaczego inaczej nadaliby mi imię Ira? Po łacinie oznacza ono nienawiść. I przecież nie przestanę zabijać, choćbym nie wiem jak bardzo się starała. Krwisty motyl widniejący przede mną odpowiedział na moje pytanie. Pójdę na psychoterapię.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj