Wydaje się, że Irving całkiem poważnie zastanawia się nad odpowiedzią. Crozier uświadamia sobie, że jego oficer prawdopodobnie już o wiele za długo rozmyśla nad tym problemem. – Idź pod pokład, John – rozkazuje krótko Crozier. – I poproś doktora McDonalda, żeby obejrzał twoje palce i twarz. Przysięgam na Boga, że jeśli znów coś sobie odmroziłeś, odbiorę ci miesięczną wypłatę Służby Badawczej - napiszę o wszystkim twojej matce. – Tak jest, komandorze. Dziękuję, komandorze. – Irving znów zaczyna salutować, reflektuje się jednak w porę i wchodzi pod brezent, ruszając w stronę schodów. Nie ogląda się za siebie, nie zerka na Ciszę. Crozier wzdycha ponownie. Lubi Johna Irvinga. Chłopak zgłosił się na ochotnika – wraz z dwójką swoich kolegów z HMS Excellent, porucznikiem Hodgsonem i pierwszym oficerem Hornbym – ale Excellent był rozklekotanym trójpokładowcem, który uchodził za staroć, nim jeszcze Noe zaczął majstrować przy swojej łajbie. Crozier wiedział, że ów pozbawiony masztów rupieć przez ponad piętnaście lat stał zacumowany na stałe w Portsmouth, gdzie służył jako okręt szkoleniowy dla najbardziej obiecujących artylerzystów Królewskiej Marynarki Wojennej. „Niestety, drodzy panowie – po-wiedział im Crozier podczas ich pierwszego dnia na pokładzie, a był wtedy jeszcze bardziej pijany niż zwykle – jeśli rozejrzycie się dokoła, zauważycie zapewne, że choć Terror i Erebus zbudowane zostały jako okręty bombardujące, nie ma na nich ani jednej armaty. Można powiedzieć, moi drodzy przyjaciele, że jeśli nie liczyć muszkietów i strzelb schowanych w magazynie rumu, jesteśmy bezbronni jak noworodki albo jak ten sukinsyn Adam, zanim go wywalili z raju. Innymi słowy, panowie, wasza wiedza i wasze umiejętności artyleryjskie będą podczas tej wyprawy równie przydatne jak świnia w zbożu”. Sarkastyczne uwagi Croziera nie ostudziły wówczas zapału młodych artylerzystów – Irving i jego dwaj przyjaciele nadal pragnęli spędzić kilka zim w trzaskającym mrozie, na zamarzniętym morzu. Oczywiście, było to w Ang­lii, w ciepłym maju 1845 roku. – A teraz ten biedny szczeniak zakochał się w eskimoskiej wiedźmie – mruczy głośno Crozier. Cisza odwraca się powoli do niego, jakby rozumiała jego słowa. Zwykle jej twarz jest ukryta w ciemnym tunelu kaptura lub za szerokim futrzanym kołnierzem, teraz jednak Crozier widzi jej mały nos, duże oczy i pełne usta. Blask zorzy polarnej odbija się w tych czarnych jak noc oczach. Komandor Francis Rawdon Moira Crozier nie uważa jej za atrakcyjną kobietę; zbyt wiele w niej dzikuski, by mógł uznać ją za człowieka w pełnym tego słowa znaczeniu, a tym bardziej za istotę pociągającą seksualnie – nawet dla irlandzkiego prezbiterianina – a poza tym jego umysł i okolice krocza wciąż wypełnione są wyrazistymi wspomnieniami Sophii Cracroft. Jednak Crozier rozumie, dlaczego Irving, uwięziony w lodzie z dala od domu i rodziny, mógł zakochać się w tej pogance. Sama jej osobliwość – a być może także i ponure okoliczności jej przybycia i śmierci jej towarzysza, tak dziwnie splecione z pierwszymi atakami owego monstrum ukrytego w ciemności – musiała przyciągać romantycznie usposobionego młodego oficera niczym płomień ćmę. Crozier jest już za stary na takie romantyczne głupstwa, o czym przekonał się zarówno w Ziemi van Diemena w 1840 roku, jak i w Anglii podczas kilku miesięcy poprzedzających tę ekspedycję. Za stary i zbyt irlandzki. I zbyt pospolity. W tej chwili ucieszyłby się najbardziej, gdyby ta młoda kobieta zeszła na okryty mrokiem lód i więcej nie wróciła. Crozier pamięta dzień sprzed czterech miesięcy, kiedy to doktor McDonald zameldował się u niego i Franklina po przebadaniu Eskimoski, tego samego popołudnia, gdy jej towarzysz umarł, krztusząc się własną krwią. Doktor McDonald oznajmił, że jego zdaniem kobieta miała między piętnaście a dwadzieścia lat – u tubylców bardzo trudno było określić dokładny wiek – na pewno już miesiączkowała, ale według wszelkich oznak wciąż była virgo intacta. Doktor McDonald wyjaśnił również, że powodem, dla którego dziewczyna nie przemówiła dotąd ani słowem ani też nie wydała z siebie żadnego dźwięku – nawet gdy jej ojciec lub mąż został postrzelony i umierał – był fakt, że nie miała języka. Zdaniem McDonalda jej język nie został ucięty, lecz odgryziony u samej podstawy albo przez samą Ciszę, albo przez kogoś lub coś innego. Crozier był naprawdę zdumiony – nie tym, że kobieta nie miała języka, lecz tym, że była dziewicą. Spędził dość czasu na Dalekiej Północy – szczególnie podczas ekspedycji Parry’ego, która przezimowała w eskimoskiej wiosce – by wiedzieć, że tubylcy traktują stosunki seksualne z ogromną swobodą i że mężczyźni oddają swe córki i żony wielorybnikom lub naukowcom ze Służby Badawczej za byle błyskotkę. Wiedział też, że miejscowe kobiety czasem od-dawały się im same dla zabawy i że podczas gdy biali marynarze stękali i naprężali się między ich nogami, one chichotały i gawędziły z dziećmi lub przyjaciółkami. Były jak zwierzęta. Zdaniem Francisa Croziera futra, którymi się okrywały, równie dobrze mogłyby być ich prawdziwą skórą. Komandor podnosi odzianą w rękawicę dłoń do czapki, obwiązanej dwoma szalikami, co uniemożliwia jej zdjęcie lub uchylenie, i mówi: – Wyrazy uszanowania, szanowna pani. Sugeruję, by wkrótce udała się pani do swej kajuty. Robi się coraz zimniej. Cisza wpatruje się w niego. Nie mruga, choć na jej długich rzęsach nie osiadł lód. Oczywiście, nie mówi też ani słowa. Przygląda mu się. Crozier ponownie przykłada palce do głowy, symbolicznie uchylając kapelusza, i kontynuuje swój obchód pokładu, wspina się na pokrytą lodem rufę, później przechodzi na prawą burtę, przystaje, by pogawędzić z dwoma innymi marynarzami pełniącymi wachtę, daje Irvingowi dość czasu, by ten zszedł pod pokład i zdjął wierzchnie okrycie, i by nie odniósł przy tym wrażenia, że komandor depcze mu po piętach. Kończy właśnie rozmawiać z ostatnim, przemarzniętym człowiekiem na wachcie, starszym marynarzem Shanksem, kiedy spod brezentu wybiega na pokład szeregowy Wilkes, najmłodszy żeglarz na statku. Wilkes narzucił na mundur tylko dwie luźne warstwy ubrań i jeszcze przed złożeniem meldunku zaczyna szczękać zębami. – Panie komandorze, mechanik Thompson przesyła wyrazy szacunku i prosi, by jak najszybciej zszedł pan do ładowni. – Dlaczego? – Crozier wie, że jeśli kocioł w końcu pękł, czeka ich wszystkich śmierć. – Pan wybaczy, panie komandorze, ale pan Thompson mówi, że powinien pan tam zejść, bo marynarz Manson jest bliski buntu. Crozier otwiera szerzej oczy. – Manson się buntuje? – Jak powiedział pan Thompson, jest „bliski buntu”. – Mówcie po ludzku, Wilkes. – Manson nie chce nosić worków z węglem obok Kajuty Zmarłych, panie komandorze. Ani schodzić więcej do ładowni. Mówi, że z całym szacunkiem, ale odmawia. Nie chce też tutaj wyjść, tylko siedzi na tyłku pod schodami. – A cóż on znowu wymyślił, do diabła? – Crozier czuje, że ogarnia go niepohamowana, irlandzka złość. – Chodzi o duchy, panie komandorze – odpowiada szeregowy Wilkes, szczękając zębami. – Wszyscy je słyszymy, kiedy przenosimy węgiel albo przynosimy coś z ładowni. Dlatego nikt nie schodzi pod najniższy pokład, jeśli nie dostanie takiego rozkazu od któregoś z oficerów. Tam w ładowni coś jest, pa-nie komandorze. Coś drapie i stuka we wnętrzu statku, komandorze. I nie jest to tylko lód. Manson jest pewien, że to jego stary kumpel, Walker, i… i inne trupy zamknięte w Kajucie Zmarłych, które próbują się stamtąd wydostać. Crozier ma ochotę poinformować Wilkesa, co naprawdę jest przyczyną owych hałasów, w porę się jednak powstrzymuje. Fakty mogłyby przerazić młodego marynarza bardziej niż duchy. Po pierwsze, drapanie i skrobanie dochodzące z Kajuty Zmarłych to niemal z pewnością sprawka setek lub tysięcy wielkich szczurów wędrownych objadających się martwymi towarzyszami Wilkesa. Szczury wędrowne – o czym Crozier wie znacznie lepiej niż młody żołnierz brytyjskiej piechoty morskiej – prowadzą nocny tryb życia, co oznacza, że podczas długiej arktycznej zimy są cały czas aktywne. Mają też zęby, które bezustannie rosną, co oznacza z kolei, że przeklęte szkodniki muszą wciąż coś gryźć. Crozier widział już, jak przegryzają się przez grube dębowe beczki, przez cynową blachę grubości cala, a nawet przez ołowiany pancerz. Pożarcie marynarza Walkera i jego pięciu pechowych towarzyszy – wśród nich trzech najlepszych oficerów Croziera – nie sprawia szczurom więcej trudności niż człowiekowi zjedzenie kawałka suszonego mięsa. Crozier przypuszcza jednak, że Manson i pozostali słyszą nie tylko szczury. Nauczony smutnym doświadczeniem trzynastu zim spędzonych na lodzie, Francis Crozier wie, że szczury zjadają ludzkie ciała szybko i sprawnie. Niepokojące hałasy dochodzące z ładowni to głównie odgłosy walki, którą toczą ze sobą upojone krwią gryzonie. To nie szczury zgrzytają i stukają w ściany na pokładzie ładowni. Crozier postanawia nie przypominać szeregowemu Wilkesowi o drugim prostym fakcie: choć najniższy pokład powinien znajdować się poniżej linii wody czy też linii zamarzniętego morza, ciśnienie wypchnęło rufę Terroru ponad dziesięć stóp w górę. Kadłub statku nie zawisł w powietrzu, otacza go jednak nie lita lodowa skała, lecz kilkaset ton śniegu i odłamków lodu, które załoga usypała wokół okrętu, by zapewnić sobie lepszą izolację na czas zimy. Francis Crozier przypuszcza, że coś przekopało się przez tę górę śniegu i lodu, by dotrzeć do kadłuba statku. W jakiś nieodgadniony sposób stworzenie owo wyczuło, które części kadłuba, takie jak zbiorniki na wodę, wyłożone są od wewnątrz żelazem, i w którym miejscu znajdują się pomieszczenia prowadzące prosto do statku – takie jak Kajuta Zmarłych. A teraz próbuje przedostać się do środka. Crozier wie, że tylko jedna istota na świecie ma dość siły, dość wytrwałości i dość inteligencji, by dokonać czegoś takiego. Potwór z lodu próbuje dostać się do nich od dołu. Nie pożegnawszy się ani słowem z szeregowym Wilkesem, komandor Crozier schodzi pod pokład, by zapanować nad sytuacją.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj