Wydawnictwo Czarna Owca tydzień temu wydała nową powieść Mariusza Zielke - autora powieści sensacyjnych i kryminalnych. W jego dorobku znajdują się między innymi książki WyrokCzłowiek, który musiał umrzeć Sędzia. ‌Nienawiść opowiada o dziennikarskim śledztwie Kuby Zimnego, który został wynajęty do napisania biografii odnoszącego sukcesy przedsiębiorcy. Odkrywa, że w otoczeniu biznesmena dochodzi do zbrodni i tajemniczych wydarzeń. Bohater powieści Zielkiego natrafia na wstydliwe, głęboko skrywane tajemnice rynków finansowych i prawnych. Poniżej prezentujemy okładkę oraz prolog powieści:
Źródło: Czarna Owca

Prolog

Stary opel chwiał się niebezpiecznie na każdym zakręcie, z opóźnieniem wykonywał manewry, kierownica miała zbyt dużo luzu, a sprzęgło nie odbijało jak należy. Pasażerowie ciągle się kłócili. Kierowca poprawił okulary i otarł pot z czoła. Już żałował, że zgodził się jechać razem z nimi, zamiast – jak początkowo planował – wsiąść do pociągu. No, ale nie miał wyjścia. W końcu jesteśmy partnerami. Za kilka miesięcy każdy z nas będzie milionerem. Jeśli tylko wcześniej się nie pozabijamy. – Przestańcie – zaskomlał, gdy jeden z pasażerów zbyt długo perorował na temat tych cholernych paliw. – I tak ciężko się prowadzi. Mężczyźni zamilkli. Po chwili wyższy znów nie wytrzymał i zaklął wulgarnie. – Prowadź i nie zabieraj głosu – warknął, a potem zaatakował: – Gdyby nie te twoje wiarygodne źródła, dziś nie bylibyśmy w takiej dupie. No i mam za swoje – pomyślał kierowca. Do tej pory pasażerowie kłócili się między sobą lub atakowali czwartego wspólnika. Wiadomo, najłatwiej zwalić winę na nieobecnych. Teraz przypomnieli sobie o roli, którą w całej sprawie odegrał on. Gdyby nie news od jego wiewiórek, nie byłoby transakcji z Rosjanami, na bocznicy w Szczytnie nie stałby teraz pociąg z zatrzymanymi paliwami, a spółka nie miałaby kłopotu z wyjaśnieniem organom skarbowym szczegółów przedziwnej operacji, w jaką się nieopatrznie wpakowała. – To miał być pewniak – odparł. – Pewniak do trumny – szepnął wyższy z mężczyzn. – Co mnie podkusiło, żeby w ogóle was posłuchać? Kierowca głośno przełknął ślinę i postanowił więcej się nie odzywać. Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. W lusterku widział, że wyższy patrzy mu w oczy. Jakby chciał wyczytać z nich odpowiedź na niezadane pytanie: wiedziałeś o tym, że to prowokacja, świadomie dałeś się podpuścić czy… jesteś zwykłym idiotą? Wyższy nazywał się Benedykt Wisłocki i był drugą najważniejszą osobą w spółce. Trzymał rękę na finansach, potrafił rządzić. Ustępował tylko Markowi, człowiekowi z genem przywódcy, i to zwykle po długich bojach. Nie miał jednak najbardziej znaczącego daru – intuicji, która sprawiała, że tamtemu niemal wszystko się udawało. Brakowało mu też przebojowości drugiego z pasażerów, znacznie niższego, zdecydowanie gorzej się prezentującego Siergieja Kraciuka, który przypominał raczej narkomana lub niechlujnego dziennikarza niż naukowca i biznesmena. Ale to jego głowie zawdzięczali swoje najważniejsze produkty i tak dalekosiężne plany. Siergiej był geniuszem. Tak jak Marek. A ja? Kierowca jeszcze bardziej posmutniał. Nie miał ani charakteru Benka, ani iskry bożej Marka, ani genialnego błysku Siergieja. Był w tym towarzystwie nikim. Tylko kierowcą. – Uważaj – ostrzegł Benek, gdy z tyłu mrugnęła światłami duża niemiecka limuzyna i natychmiast zaczęła ich wyprzedzać, nie bardzo się przejmując jadącymi z naprzeciwka. Długi czarny przód zdobił znaczek koncernu Mercedesa. – Co za wariat! Wyprzedzać w taką pogodę! – Ustąp szybszemu. – Siergiej wskazał na znak przy drodze radzący w podobnych przypadkach zjeżdżać na pobocze. – U nas w Moskwie są dwie zasady: nie wchodź nigdy na pasy dla pieszych, jak ktoś nadjeżdża, nawet gdy masz zielone, i przy ocenie pierwszeństwa zawsze uwzględniaj rozmiar konkurenta. Większy ma pierwszeństwo. Siergiej lubił mówić: u nas w Moskwie, choć wcale nie był Rosjaninem. Tylko się za takiego uważał. Ktoś zatrąbił, gdy limuzyna zrównała się z ich oplem, i wtedy zjechali nieco na pobocze, jednocześnie zerkając w lewo. W mercedesie siedziało dwóch zarośniętych mężczyzn. Wyglądali na prawdziwych bandytów. Kierowca wzdrygnął się i bezwiednie zwolnił. Kątem oka zobaczył, że pasażer limuzyny przykłada do ucha wielkie pudło telefonu komórkowego. On wciąż był negatywnie nastawiony do tego typu wynalazków. Przez komórkę czuł się, jakby był ciągle na smyczy. Mercedes w końcu ich wyprzedził i pognał do przodu. Pięć kilometrów dalej zwolnili, mijając ten sam samochód, który stał na poboczu obok policyjnego radiowozu. – Ma za swoje – skomentował Siergiej. Obejrzał się jeszcze, bo kontrolowani bandyci wcale nie wyglądali na zmartwionych. Przeciwnie, jeden z nich poklepywał się z policjantami, a drugi stał obok i ciągle rozmawiał przez komórkę. Dosłownie na ułamek sekundy Siergiej napotkał wzrok tego człowieka i wtedy ogarnęło go jakieś nieokreślone przeczucie. Coś więcej niż niepewność. Obawa. Strach. Że zaraz się wydarzy coś naprawdę złego. Odwrócił pospiesznie głowę i skupił wzrok na długim rzędzie ciężarówek ze żwirem, które sunęły poboczem tak wolno, że chcąc nie chcąc, musieli je wyprzedzić. Nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd zjechał na prawy pas, dając im światłami znać, że mogą bezpiecznie wykonać manewr. Kiedy opel zrównał się z trzecią ciężarówką, uprzejmy kierowca nagle zmienił zdanie i wrócił na główny tor jazdy. Siergiej oniemiał. To też była ciężarówka ze żwirem. Duża, ciężka. Choć nie jechała zbyt szybko, błyskawicznie rosła w oczach. A oni nie mieli gdzie uciec. Zanim doszło do czołowego zderzenia, Siergiej pomyślał jeszcze o innej zasadzie, od lat dobrze znanej w Moskwie i coraz częściej powtarzanej szeptem w byłych krajach obozu komunistycznego. Gdy poznasz zbyt wiele tajemnic, uważaj na ciężarówki ze żwirem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj